poniedziałek, 10 grudnia 2012

Ambiwalencja

Supernova

Dłuższa medytacja. Jak zacząć bloga. Najprościej byłoby od początku. Ale jak zdefiniować początek? Pierwsze zdjęcie w życiu? Pierwsze cyfrowe zdjęcie? Pierwsze zdjęcie z cyfrowej lustrzanki? Pierwsze zdjęcie, które zdobyło jakąś nagrodę? Początki mnożą się jak koty wśród moich znajomych, każdy ma co najmniej kilka.
Zdecydowałem się na to zdjęcie. Nie jest to moje pierwsze udane zdjęcie. Lubię je, nawet bardzo, ale nie napisałbym że jest to mój najlepszy portret. Ale wyróżnia je jedna bardzo ważna rzecz. To zdjęcie z pierwszej sesji, w której uwolniłem się* od syndromu internetowego poradnika. Od paraliżu wywołanego ślepym naśladowaniem tutoriala znalezionego na forum, obejrzanego na jutubie, wyczytanego z "fotograficznej" książki.
A najprościej ujmując, to efekt pierwszej sesji, w której zdjąłem z lamp softboksy i oświetliłem piękną kobietę gołymi żarówkami**. Wystarczyło, by zamiast mdławego zdjęcia do legitymacji stworzyć zdjęcie gwiazdy ze Studia Harcourt.
Spróbujcie wyszukać poradnik portretowy, książkę o fotografowaniu portretów, cokolwiek dotyczącego portretu. Znajdziecie takie rzeczy (autentyki): "Jednak powinno być to światło rozproszone!", "Światła ogólne i wypełniające powinny być rozproszone, miękkie", "Najlepszym światłem do portretu jest światło miękkie i rozproszone". Czy mój ulubiony: "nie ma nic gorszego niż model oświetlony ostrym światłem i do tego w kontrastowej obwódce własnego cienia.
Ostre cienie nie są mile widziane w fotografii portretowej!" (podkreślenie autora "poradnika"). Według autorów tych wywodów, mój portret nie powinien był powstać.
Więc tak zaczynam. Od zdjęcia, które mnie niejako zdefiniowało jako portrecistę, fotografującego poradnikom wbrew. Z ostrymi cieniami i ostrymi światłami. Ale czasem nie. Ważne, by robić dla siebie, nie dla anonimowego twórcy poradników. No i o tym będzie ten blog. O fotografowaniu dla siebie.
Uprzedzam z góry, że mam tendencję do filozofowania i to w najgorszym możliwym wydaniu - na trzeźwo.
A już niedługo pierwszy prawie poważny post.

*) Chciałbym napisać, że sam na to wpadłem. Ale skłamałbym okrutnie.Oświecił mnie (dosłownie i w przenośni) kolega. Zakładałem już softboksa - "czekaj, pstryknę sobie bez". Pstryknął. Popatrzyliśmy na ekranik. Satori. Na szczęście dla mnie kolega poszedł w politykę, bo inaczej to on by pisał tego bloga.
**) Plus niewielki PAR (19cm).

P.s. Dla zainteresowanych, jak to było zrobione:
Świecą tutaj dwie lampy, jedna na wprost modelki z góry, druga jako kontra z tyłu z lewej. Białe tło. Zdjęcie zrobione  przy przysłonie 9 aparatem z maleńką matrycą APS, więc i głębi ostrości nie widać za dobrze. Dzisiaj bym inaczej zrobił. Ale tak też jest fajnie.

6 komentarzy:

  1. Marcin, dobry krok w blogosferę :)
    Serdecznie pozdrawiam i czekam na autoportrety.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry początek, chce się czytać. I się czyta !!! W każdym znaczeniu :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyta się doskonale, ogląda przesmacznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Będę śledził z ciekawością. Ciekawy jestem Twoich przemyśleń, zarówno fotograficznych, jak i okołofotograficznych.

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękny portrecik. Wpadnę kiedyś na korepetycje ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zajrzałem tutaj i... żałuję. Żałuję podwójnie: raz, że dopiero teraz (a to już od miesiąca wisi!), a dwa, że tak mało. Mało treści - sądziłem, że na długie,m zimowe wieczory będę miał, a tu co? W jeden wieczór się uporałem.
    Wiem, że moje zdanie (przynajmniej w tym temacie) dla Ciebie nieistotne jest, bo sam bloga nie prowadzę, jednak liczę, że jeszcze niejeden wieczór spędzę przy tym - skądinąd interesującym - blogu.
    Więc moja prośba - nie przestawaj. Pisz. Pokazuj jak to robisz.

    Pozdrawiam i czekam :)

    OdpowiedzUsuń