czwartek, 27 grudnia 2012

Rozmiar jest ważny

Glorious Technicolor

Stary jak świat dowcip dzieli mężczyzn według rozmiaru instrumentu, w zależności od odpowiedzi na pytanie "co jest ważniejsze, rozmiar czy technika?"1
Żeby było śmiesznie, paralela ta rozciąga się także na odpowiedzi. Ci, którzy odpowiedzą technika, zazwyczaj polecą kupienie kompaktu, ostatecznie małej lustrzanki czy bezlustrowca. Ci drudzy będą wychwalać zalety "pełnej klatki"2.
Pośród nadnaturalnych niemalże cech sensorów 35mm wymienia się zbędne duperele, jak mniejszy poziom szumów na wysokich czułościach, większa rozpiętość tonalna, głębia kolorów i tym podobne zupełnie nieistotne z punktu widzenia fotograficznego dyrdymały. A że zazwyczaj aparaty wyposażone w takie sensory stanowią najbardziej zaawansowane modele producenta, jednym tchem dochodzi superergonomia i nieomylny, automagiczny autofocus. Zwykle też prędzej czy później pada argument o mniejszej głębi ostrości. I chociaż akurat ten argument jest nie od rzeczy, to sposób w jaki jest on wprowadzany jest zazwyczaj totalnie od czapy. Porównuje się efekty osiągalne na największych otworach przysłony, dodatkowo dowalając słowem-kluczem, plastyka3. Porównuje się maślane bokehy wyciskane z magicznych szkieł ozdobionych czerwonymi paskami, lub niebieskim logiem niemieckiego producenta optyki. Co jest, delikatnie ujmując, totalnie oderwane od rzeczywistości. Zwolennicy mniejszych formatów zazwyczaj rzucają pogardliwie "co za różnica czy głębia ostrości będzie miała milimetr, czy dwa". Poniękąd słusznie, bo na największych otworach przysłony, głębia ostrości jest bardzo mała, co wiemy wszyscy. Ale powinniśmy też wiedzieć, że będzie ona bardzo mała także na matrycy o rozmiarze APS, a nawet na matrycy o rozmiarze mikro cztery trzecie. Jest to tyleż prawdziwe, co nieistotne. Istotne jest, że różnica4 w głębi ostrości między rozmaitymi rozmiarami elementów światłoczułych jest tym większa, im bardziej przysłonę się przymknie.
W studio, przy kilku lampach błyskowych, trudno jest zejść z przysłoną do jakichś supermałych wartości. Ja zazwyczaj oscyluję w granicach 4-5.6. I tutaj już różnica rozmiarów staje się bardzo wyraźna. Zdjęcia wykonane na rozsądnej wielkości materiale5 mają bardzo wyraźną głębię ostrości, separacja między twarzą a resztą ciała jest dobrze widoczna, a obraz ma ten specyficzny, przestrzenny charakter, który tak lubimy6.
Tak więc, drodzy panowie7, rozmiar jak najbardziej ma znaczenie. I jeśli tylko macie możliwość, kupujcie aparaty o jak największym przetworniku, bądź jak największej kliszy.

1) rozmiar, to oczywista oczywitość.
2) pełna klatka, jak bonie dydy, rozśmieszająca jest gloryfikacja prostokącika o rozmiarach 36x24mm, którego w czasach analogowej fotografii nikt poważny by w studio nie wziął do ręki.
3) plastykę, drodzy państwo, to mieliście w szkole podstawowej. I tyle samo ma to słowo z czymkolwiek wspólnego, co tamta szkolna plastyka z fotografowaniem.
4) bezwzględna oczywiście, bo względna zostaje taka sama.
5) przyjmijmy, że rozsądnie duży jest średni format.
6) my lubimy, nie wiem jak wy.
7) bo drogie panie się zazwyczaj takimi duperelami nie przejmują.

P.S. Obrazek powyższy dość dobrze ilustruje to, o czym dzisiaj piszę. Zrobiony był na kliszy 6x7 przy przysłonie 6.3 i przycięty do kwadratu. Oświetlenie stanowi jedna lampa z dużym softboksem, umieszczona bezpośrednio przed i nad modelką. Jak widać, nawet mocno przymknięta przysłona pozwala uzyskać głębię ostrości "w sam raz" na twarz, tak by reszta obrazu przyjemnie wypadała w nieostrości.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Skąd wziąć piękną twarz

Przedstawiać nie trzeba

Jest taki komentarz, który dość często powtarza się pod moimi zdjęciami. Brzmi on mniej więcej tak: Ech, zazdroszczę ci tych pięknych modelek. 

Wbrew pozorom, nie jest to głupi komentarz. Wręcz przeciwnie, trafia w samo sedno tego, co obrałem sobie za cel w mojej portretowej robocie. Pisałem o tym wcześniej.

Załóżmy więc, że postanowicie tak jak ja, skupić się na pięknych kobietach. Skąd brać te piękne, które do tego zechcą zapozować do portretu? Otóż macie szczęście. Z siedmiu miliardów ludzi, kobiety stanowią większość. A do tego, mają naukowo udowodnione skłonności do ulegania próżności1. Po prostu w znakomitej większości2 lubią, gdy ich uroda jest doceniana.

Skąd brać kandydatki? Proces jest dość prosty. Po zgromadzeniu niezbędnego minimum sprzętowego, zaczynamy od opanowania warsztatu. Do ćwiczeń mamy dziewczyny, siostry, żony, kochanki, sąsiadki, kochanki sąsiadek i tak dalej. Wszystko to na pewno piękne kobiety3. Niemniej jednak, ile można fotografować te same buzie4?

W sukurs przychodzi nam bardzo wyspecjalizowany serwis - maxmodels.pl. Jest to serwis, który niezwykle upraszcza proces umawiania się na zdjęcia - likwiduje pytanie, "czy chcesz być fotografowana?". Skoro ma profil, znaczy chce5. Tworzymy profil, wymyślamy fajne hasełko które pojawi się w opisie6. Wstawiamy zdjęcia, wykonane wcześniej w ramach ćwiczeń na żonach, siostrach i tak dalej. Przy czym, wstawiamy tylko naj naj najlepsze. Lepiej wstawić kilka ale możliwie dobrych, niż masę knotów, wśród których zabłyśnie okazjonalnie perełka. A potem korzystając z wyszukiwarki, przeglądamy profile w poszukiwaniu pięknych twarzy. Dokładnie patrzymy, ile jest photoshopa a ile prawdziwej twarzy, przeglądając możliwie dużo zdjęć każdej potencjalnej kandydatki. Photoshop to zmora maxmodels. A potem wysyłamy prywatne wiadomości o treści mniej więcej takiej: "Cześć, przypadkiem trafiłem na twój profil, jesteś obłędnie piękna7, czy zgodzisz się zaszczycić mnie pozując do fotografii?". Ważne, by pisać za każdym razem co innego - dziewczyny się znają i jak wyjdzie, że do każdej piszecie to samo, będzie głupia sytuacja. A potem to już poleci z górki. W miarę czasu, gdy będą coraz piękniejsze modelki, będą coraz piękniejsze fotki.

Oprócz maxmodels warto polować na piękne dziewczyny normalnie, znaczy na ulicy. Zróbcie sobie wizytówki z adresem www, pod którym można zobaczyć wasze fotki, przećwiczcie gadkę podobną do tego co wyżej i jazda. Tylko ostrożnie i kulturalnie, bo łatwo w pysk dostać jak się podejdzie niewłaściwie.

A potem możecie bloga zacząć albo coś.

1) prawie tak mocne, jak mężczyźni. Prawie.
2) niestety są wyjątki. Piękne kobiety które nie chcą być fotografowane. Irytujące.
3) zwłaszcza żony. Żony są piękne z zasady, w końcu nie żenilibyśmy się z brzydkimi kobietami, czyż nie?
4) otóż można. Jak jest pomysł, można wiele razy.
5) acz nie zawsze. I zrozum tu kobietę.
6) i koniecznie po angielsku.
7) piękne kobiety lubią słuchać, że są piękne. Wszyscy to wiedzą.

PS. Jak to było zrobione.
To zdjęcie nie bez kozery wstawiam tutaj. To jest właśnie taka fotka, zrobiona krótko po tym, jak założyłem profil na maxmodels.  Przeglądam sobie profile i bam! Dagmara. Mówię więc do mojej lepszej połowy, "patrz, to Dagmara, ale byłoby fajnie zrobić jej portret". "To zrób". "E, nie będzie chciała portretu od takiego gniotoroba". Ale wiadomość wysłałem. Dagmara okazała się w dechę plotkarą, zupełnie nie gwiazdą jaką sobie wyobrażaliśmy i od tej pory zrobiliśmy razem kawał solidnej fotograficznej roboty. Morał: nie ma się co obcinać, trzeba próbować. W związku z tym napisałem też maila z zaproszeniem na sesję do Angeliny Jolie8.

Oświetlone dwiema lampami i blendą. Główne światło tradycyjnie z góry, kontra z lewej i blenda pod buzią.

8) ale nie odpisała.

środa, 19 grudnia 2012

Potrzeba afirmacji.


Ok, nie mam pojęcia czy naprawdę chodzi o afirmację. Prawdę mówiąc, zupełnie nie mam pojęcia, o co chodzi. I niech nikt nie mówi, że o zabezpieczenie zdjęcia. Bo niby przed czym je zabezpiecza ten pożal się boże znak wodny? Pięcioma minutami z Photoshopem? No, uderzmy się w piersi, po kiego grzyba ktoś chciałby kraść internetowe miniaturki fotografii? Błagam.
Pal licho, jeśli zdjęcie jest lipne, mała strata. Ale są fotografowie, którzy robią naprawdę dobre rzeczy, a potem... sru! Comic Sansem przez pół fotografii. Zlitujcie się. Nie widzicie, że to masakra dla zdjęcia? Kocham fotografię i coś takiego po prostu przewraca mi flaki. Krzyczy do mnie: moje nazwisko jest ważniejsze od tej fotografii! Co gorsza, w większości przypadków krzyczy do mnie PO ANGIELSKU! No jak pragnę zakwitnąć. Ludzie. Nie czujecie tego obciachu? Photographer? O RLY?
Apeluję do was, w imię dobrego smaku, dajcie sobie spokój. Dorzućcie ten podpis gdzieś poza obrębem zdjęcia, nawet po angielsku, jeśli aż tak istotne jest pochwalenie się znajomością języka, może jakiś pasek doklejcie na dole, jeśli aż tak kochacie ten cytat z dowodu osobistego, ale nie walcie go na środku twarzy... Szanujcie ludzi, którym wasze zdjęcia się podobają. Jak wchodzą na wasz profil, stronę, blog, to wiedzą czyje zdjęcia oglądają, nie trzeba im tego przypominać na każdym kadrze.

Koniec kazania na dzisiaj, jutro wpisu nie będzie, jutro robimy zdjęcia :D

P.S. Jak to było zrobione?
Normalnie, wziąłem całkiem udane zdjęcie i w Photoshopie dodałem tekst Comic Sansem, do tego elegancki efekt płaskorzeźby i cień rodem z ulotek z czasów tuż po upadku komuny1 i już. Było zdjęcie, jest żenua.

1) z czasów kiedy powstawały firmy takie jak Impexpol, Polimpex, Expolimp. Dodajcie do tego "Foto" i macie nazwę w guście idealnym do oznaczania zdjęć jako znak wodny.

George Hurrell


Ann Sheridan. ©1939 George Hurrell
Od czasu do czasu będę wrzucał parę słów o moich prywatnych źródłach inspiracji.
Na pierwszy ogień - George Hurrell, którego fotografia praktycznie ukształtowała wizję portretu hollywoodzkiego. Fotograf, który miał zdecydowanie największy wpływ na moją technikę.
Hurrell jest idealnym wręcz przykładem fotografa, który z punktu widzenia dzisiejszych kanonów internetowych poradników fotograficznych robił wszystko źle. Dużo ostrych punktowych źródeł światła, masa ostro odciętych cieni w pozornym bezładzie, wielkie, czarne plamy, modele bez przywiązywania wagi do "trójpodziałów"1 umieszczeni w obszarze zdjęcia. Wystarczy jednak spojrzeć na jego zdjęcia, by od razu zrozumieć ten wpis w moim blogu. Hurrell fotografował najpiękniejsze kobiety swoich czasów i umiał za pomocą światła nadać im niemalże boski blask. Zdefiniował ten specyficzny styl, który do dzisiaj kojarzymy z Hollywood. Feeria świateł, czyste czernie i biele, kontrasty i ostre cienie.

Odtwarzanie jego światła to zajęcie frustrujące, ale zarazem rewelacyjne ćwiczenie. Gdybym miał zgadywać, w jaki sposób było oświetlone powyższe zdjęcie: główne światło z prosto na twarz, dwie kontry, jedna duża, mocniejsza od głównego światła po prawej stronie, druga mała z lewej, dodatkowa lampa na tło. Wszystko oczywiście z PARów, ewentualnie z wrotami, albo fresnelami - nie sposób aż tak precyzyjnie dojść do tego...
Ale powtórzyć tego nie dałbym rady. Bo nie jestem Hurrellem. Niemniej jednak polecam wam znaleźć sobie fotografa, którego zdjęcia was fascynują i spróbować go małpować. Jak się uczyć, to od najlepszych.

1)i innego sztucznie wymyślonego szajsu, których ludzie rozpaczliwie potrzebujący jakichś recept na udane zdjęcie, trzymają się kurczowo i pilnują by inni się trzymali...

wtorek, 18 grudnia 2012

Fotograf na budżecie, czyli ile na start

Gwiazdki
Ok, dzisiaj dokładnie ile kosztuje zrobienie zdjęcia takiego jak powyżej. Zanim przeczytacie, rzućcie najpierw okiem tu i tu
Zaczniemy od najmniej istotnej sprawy, czyli aparatu. Wchodzimy na aledrogo, wbijamy cyfrowe lustrzanki1, wybieramy kup teraz i górną granicę cenową 500zł. W tej cenie będzie sporo sprawnych aparatów, kupujemy obojętnie jaki, byle miał jakąś kartę pamięci (po co dopłacać) i stopkę iso (może być minoltowa, bez znaczenia).
Druga totalnie zwisowa rzecz, obiektyw. Ponownie kierunek allegro, obiektywy, kategoria pasujących do aparatu, który właśnie kupiliśmy, wybieramy cokolwiek pokrywające ekwiwalent ogniskowych 80-110mm. W ostateczności może być 50mm, ale sugerowałbym wtedy szersze kadry niż portret w sensie popiersia, to nie jest dobry portretowy obiektyw. Załóżmy że to obskoczymy za 500zł.
Lampa. Wchodzimy do działu z oświetleniem (fotografia/akcesoria/wyposażenie studia/oświetlenie/lampy) zakładamy na wszelki 600zł widełki i kupujemy cokolwiek byle miało pilota, regulację i ze 200-300w/s. Patrzymy, by miała pilota pracującego proporcjonalnie, mocowanie Bowens i jak największy zakres regulacji (omijamy wynalazki których producenci nie podają tego parametru albo jest on gorszy niż 6ev). Patrzymy, czy w komplecie dostaniemy PARa. Chcemy go dostać więc to istotne.
Modyfikator. Na początek najważniejszy, czyli wrota. Plus minus 100zł.
Blenda, wystarczy zwykła biała albo srebrna. 50zł.
Żuraw. Żuraw jest niezbędny2. Dobrze się przyjrzeć sposobowi w jakim ramię łączy się z kolumną statywu i wybrać taki w którym wygląda to najbardziej masywnie. Dajmy 300zł.
Oczywiście zakładam że każdy ma jakieś pomieszczenie, w którym można fotografować. Ja fotografuję w dużym pokoju - 4x5m. Na potrzeby portretu wystarcza, w razie czego mogę otworzyć drzwi do przedpokoju i swobodnie ogarnąć sylwetkę.
Wyzwalacz. 150zł.
Monitor - potrzebujemy czegoś ponad 19" z matrycą PVA/MVA lub IPS. Powiedzmy 600zł, ale UWAGA! Sprzedawcy używanych monitorów na allegro często zachowują się jak debile, albo oszuści3, więc sprawdzamy DOKŁADNIE literka do literki model monitora, na stronie producenta. By określić czy na pewno ma matrycę PVA/IPS4
Komp - rawy5 ze starego strucla za 500zł ogarnie każdy w miarę przyzwoity komp, w razie czego za 500zł kupujemy jakiegoś poleasingowego desktopa byle miał na przykład core 2 duo i cztery gigabajty ramu. Ale zakładam że każdy ma w domu coś lepszego, więc ten wydatek opcjonalnie.

Tyle w kwestii sprzętu. Teraz oprogramowanie.
Nasz komp z odzysku ma zapewne zainstalowaną jakąś wersję windowsa, więc problem systemu mamy z głowy. Ideałem byłoby kombo Lightroom/Photoshop, ale jesteśmy na budżecie, więc zastępujemy to Photoshopem Elements. Ta uboga wersja szopa wyposażona jest w Camera Raw oraz Bridge, które w komplecie dają całkiem niezły surogat Lightrooma. Odradzam rozwiązania oparte na Freeware lub Opensource. Są powolne, zawodne i brakuje im bardzo podstawowych możliwości. To samo dotyczy tanich programów graficznych skonstruowanych jako podróbki Photoshopa. Szkoda czasu, skoro za w sumie grosze (330zł) mamy zupełnie niezły zestaw oprogramowania, odbiegający od Lightrooma głównie wygodą6.

No i tyle. Podsumowując, fotograf potrzebuje na dzień dobry plus minus 3330zł. Czy to dużo? Za cenę zupełnie przeciętnego aparatu cyfrowego kompletnie wyposażone studio do portretu. W którym bez problemu powstaną fotki takie jak ta dzisiejsza. Jeśli odjąć od tego komputer/monitor/soft, który powiedzmy każdy jakiśtam posiada, zostanie 1900zł, czyli cena zupełnie entrylevelowego aparatu cyfrowego. Każdemu fanowi wypasu fotograficznego do przemyślenia dedykuję. I mam nadzieję, że to ostatni sprzętowy post na dłuższy czas...

1) rozmawiamy o cyfrze. Analog wyjdzie za drogo na początek.
2) to znaczy nie ma bez niego o czym rozmawiać w tym temacie
3) względnie oszuści udający debili
4) nie ma mowy o fotografowaniu jeśli na wyposażeniu macie tylko monitor z matrycą TN.
5) robi się w rawach. Jpegi zostawiamy dzieciom.
6) acz niestety nie tylko. Bolesne. 

P.S. Jak to było zrobione:
 Zupełnie takim sprzętem jak opisałem. Aparatem za 500zł z obiektywem za 500, żurawiem za 250 i tak dalej i tak dalej. Światło z tej lampy jedynej puszczone z góry z żurawika, przez wrota. Nawet nie użyłem blendy. 

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Jak nie kupować cyfrowej lustrzanki

Japoński turysta
Ostatnio nieco z nudów zacząłem się zastanawiać, czym się kierują ludzie kupując aparat. Spróbowałem sobie postawić się w roli nieposiadającego aparatu. Co robię? Ano, jest era internetu, pewnie jestem dzieckiem neo, wchodzę więc na forum fotograficzne, rejestruję się i zakładam wątek "Chcę kupić lustrzankę, co mi doradzacie?"

Na dzień dobry jestem zjechany jak bura suka za założenie kolejnego wątku, gdy są ich miliony. Za nieużywanie forumowej wyszukiwarki. I w ogóle, za bycie n00bkiem.
Kiedy pojawią się odpowiedzi, też nie będzie różowo. Dowiem się bowiem, że:

Pownienem kupić aparat taki jak ten, co ma piszący poradę, bo on go ma i jest fajny.
Powinienem kupić aparat taki jak ma znany fotograf Pan X, bo jak on ma to znaczy że jest fajny.
Powiniemen kupić bezlustrowca 1
Powinienem kupić najbardziej wypaśny model dostępny na rynku bo robi najlepsze zdjęcia.
Powinienem kupić najsłabszy model dostępny na rynku bo i tak aparat nie jest ważny
Powinienem raczej myśleć o obiektywach a nie o aparacie.
W ogóle nie powinienem kupować lustrzanki bo jestem za głupi na lustrzankę.
W ogóle nie powinienem kupować lustrzanki, tylko hybrydę, bo jest lepsza od lustrzanki.2
W ogóle nie powinienem kupować lustrzanki, tylko zaawansowany kompakt bo to przecież to samo
W ogóle to wystarczy mi iPhone i filtry z Instagrama

Przysłowiowego konia z rzędem temu, kto na podstawie takiego bełkotu będzie w stanie wybrać dla siebie sprzęt... Dodatkowo brak jakiegokolwiek klucza, by odsiać brednie od rzeczowych informacji, o ile człowiek się nie zna na sprzęcie. A przecież ten, co się zna, nie będzie zakładał takiego wątku, tylko weźmie kasę i kupi.

No dobra. W takim razie jak kupić tę cholerną lustrzankę? Marne szanse, żeby czytał ten wpis ktoś kto już nie ma, ale jeśli się taki trafi: Chłopie3, idź po prostu do sklepu, obojętnie online, czy zwykłego, analogowego. Sprawdź ile masz mamony. I kup aparat za tyle. Koniec dylematu.

Gdybym teraz kupował lustrzankę, pod warunkiem że wiedziałbym to co wiem, zwróciłbym uwagę na:

wielkość wizjera - będę spędzał godziny z okiem przyklejonym do tego okienka, niech to będzie jak najmniej przykre doświadczenie.
rozmiar matrycy - większa matryca pozwala łatwiej uzyskać zauważalnie małą głębię ostrości, co jest istotne zwłaszcza przy pracy z kilkoma źródłami światła, gdzie jest zwyczajnie za jasno by użyć małych przysłon.
może jeszcze liczba megapikseli - to tak dla zasady - megapikseli nigdy za mało.

Nic więcej tak naprawdę w aparacie do studia w takim wydaniu jak moje się nie liczy, a nawet i z tymi parametrami w dolnych granicach średniej krajowej można sobie swobodnie poradzić.
W związku z czym, jutro będzie o starcie z niskiego budżetu.

1) to akurat nie jest od rzeczy
2) ten mnie położył. Wygłoszony ze śmiertelną powagą, a jakże
3) albo dziewczyno. Ale jakoś nie wierzę w obecność dziewczyn we wpisie o aparatach.

P.S. Jak to było sfotografowane:

Główna lampa po prawej, z niewielkim softboksem (60x60cm), kontra uzbrojona we wrota z lewej. Wrota w tym przypadku żadnej konkretnej roli nie pełniły - chodziło tylko o efekt wizualny. Obiektyw którym to fotografowałem nie poradził sobie za dobrze z flarą, co akurat wyszło fotografii na dobre. Jeszcze jeden przyczynek do nie przykładania zbytniej uwagi do sprzętu.

niedziela, 16 grudnia 2012

O roli twardego pieczywa w fotografii

女ですね

Stara ludowa mądrość głosi, że są trzy rodzaje prawdy. Jest Prawda. Jest Cała Prawda. I jest w końcu Gówno Prawda.
Dlaczego zaczynam od folkloru i pieczywa? Bo mam zamiar napisać dziś o fotosucharach. Każdy, kto kiedykolwiek miał w ręku aparat w celu innym niż udokumentowanie spotkania rodzinnego, albo żeby strzelić sobie słifocię na instagrama, zetknął się z tymi szczególnymi frazesami. "Nie aparat, lecz fotograf". "Od aparatu ważniejszy jest obiektyw". "Nie ma brzydkich kobiet, tylko słabe światło". "Nie należy kadrować centralnie". "Światło w portrecie musi być rozproszone". "Nie ucinaj kończyn w stawach". I tak dalej ad nauseam*
Fotografia, ze wszystkich chyba dziedzin sztuki jest najbardziej obciążona tymi sloganami. Nie wiem z czego to wynika. Może z tego, że większość fotografujących to faceci, z gruntu bardziej "techniczni", odczuwający potrzebę uchwycenia ulotnego w jakieś reguły?
Obojętnie od przyczyny, te hasełka zasługują w pełnej mierze na miano sucharów. Podobnie jak ich kulinarne odpowiedniki, są suche, mało pożywne i puste w środku. Prawdy trzeciego rodzaju. Zastanówcie się. Jeśli to nie aparat robi zdjęcia lecz fotograf, dlaczego wszyscy zawodowcy używają wypasionych puszek? Jeśli każdego da się pokazać pięknie, czemu na rozkładówce Playboya nie ma pani Zosi z mięsnego?
I nie chodzi o to, żeby nagle zaciągać kredyty na najlepszy sprzęt, płacić supermodelkom, czy fotografować wszystko w mocnych punktach** i broń boże nie ucinając żadnej części. Ważne jest tylko, by myśleć. Myśleć trzeba. A mieć wypasiony aparat, dobra rzecz.

Tyle na niedzielę, o aparatach będzie następną razą.

*) czyli do zrzygu. Tak się tylko popisuję.
**) ha! Mocne punkty. To jest dopiero fotosuchar. I jeszcze ten, no, trójpodział. Masakra. Zastanówcie się jak patrzycie na swoją kobietę. Czy patrzycie pół metra w lewo, tak by jej twarz znalazła się w mocnym punkcie pola widzenia?

P.S. Jak to było zrobione:
Jedna lampa z dużym softboksem świeci na modelkę z lewej. Z prawej strony pod kadrem srebrna blenda (widać ją w oku). Ręka ucięta w łokciu.

sobota, 15 grudnia 2012

"Chciałbym fotografować tak jak pan, jakiego sprzętu potrzebuję?"

Kluska a la Harcourt
Tytuł posta prosto z emaila, który dostałem ostatnio. Pierwsza sprawa - jak ktoś pisze do mnie na pan to ma w banku, że mu nie odpiszę. Starość straszna rzecz, nie musicie mi o niej przypominać. Druga rzecz - uprzedzam lojalnie, że dzisiejszy wpis będzie koszmarnie nudny. Będzie bowiem związany ze sprzętem. A nie ma nic bardziej nudnego i totalnie wkurzająco-rozpraszającego w procesie fotografowania, niż sprzęt*. Niestety, obcuje się z tym złomem cały czas i po prostu trzeba go znać**. Obojętnie czy jesteście sprzętowymi onanistami, czy po prostu lubicie robić zdjęcia, co niekoniecznie musi się wykluczać***.
I trzecie - Ten wpis kieruję do kompletnych n00bów, którzy dopiero, tak jak ja onegdaj, miotają się po forach i innych internetowych miejscach o podejrzanej wiarygodności, w poszukiwaniu jakichś szczątkowych informacji o tym, co jest potrzebne żeby zacząć sobie w studiu w miarę komfortowo błyskać.

Starczy wstępu, bo mi pozasypiacie, zanim jeszcze zacznę naprawdę przynudzać.

Aby robić zdjęcia takie jak ja, będziecie potrzebować przede wszystkim modelki takiej jak te które ja fotografuję. Po drugie, będziecie potrzebować przynajmniej jednej studyjnej lampy.

Może to być lampa światła ciągłego, bądź błyskowa. Z praktycznych powodów wybieram lampy błyskowe, (chociaż wolałbym używać ciągłych). Na rynku jest ogromny wybór tego typu lamp w cenach od śmiesznych do obłąkanych. Jak przystało na Polaka jestem biedny ale uczciwy****, w związku z czym kupuję sprzęt raczej z niższej półki, tak zwane chińczyki. Lampy, których używam krążą w obecnej chwili w cenach około 500-600zł. Nie mam kompleksów jeśli chodzi o te lampki - na zdjęciach nie pojawia się od nich napis "made in China". Są jednak rzeczy, które traktuję priorytetowo w doborze lampy:
  • Moc, podawana przez producenta w watach na sekundę (W/s). Do tego co robię wystarczy 200W/s, ja kupuję 300, na wszelki wypadek.
  • Możliwość regulacji przynajmniej w zakresie 6ev (działek przysłony), czyli od pełnej mocy do 1/32. Producenci podają albo w ev albo w proporcji do pełnej mocy. Im większy zakres regulacji tym lepiej - można pracować przy bardziej otwartej przysłonie.
  • Mocowanie akcesoriów typu Bowens. To też jest zawsze podane w opisie. Z jakiegoś powodu chińskie firmy produkujące oświetlenie studyjne i akcesoria do niego ulubiły sobie brytyjską firmę Bowens i wyposażają swoje produkty w kompatybilne mocowania... Co jest ważne, bo te chińskie manele są tanie, a działają tak samo***** dobrze.
  • Lampa modelująca pracująca w trybie proporcjonalnym. Studyjne lampy wyposażone są w dodatkową żarówkę światła ciągłego, pozwalającą zwizualizować efekt błysku bez konieczności wykonywania testowych zdjęć i lampienia na ekranik. Te żarówki, zwane modelującymi, tudzież pilotami, mogą pracować w trybie proporcjonalnym - to znaczy, że świecą z natężeniem zależnym od ustawionej aktualnie mocy lampy. Ma to znaczenie gdy fotografuje się z więcej niż jedną lampą, gdzie można sobie od razu mniej więcej obczaić, jak te lampy będą nam błyskać. Przy czym wszystkie użyte w takiej sytuacji lampy muszą mieć piloty tej samej mocy******, bo inaczej całą koncepcję oczywiście diabli biorą.
I tyle z ważnych rzeczy. Producenci lamp, podobnie jak producenci aparatów, prześcigają się w różnych dodatkowych ficzerach, które są bez znaczenia z praktycznego punktu widzenia, ale za to fajnie wyglądają w specyfikacji. Mogą to być rzeczy takie jak superkrótki czas błysku, superstabilna temperatura barwowa, możliwość wyzwalania na kolejne błyski... i różne inne. W specyficznych zastosowaniach takie rzeczy mogą się przydać, ale dla portrecisty robiącego zdjęcia dla czystej radości tworzenia, są totalnie bez znaczenia.

Lampę trzeba gdzieś postawić*******. Podobnie jak w przypadku samych lamp, wybór statywów oświetleniowych jest ogromny. Tu sytuacja jest jeszcze lepsza, bo mocowanie jest tylko jedno, więc problem kompatybilności odpada zupełnie. Do oświetlenia, którego używam niezbędny jest statyw zwany żurawikiem, względnie z angielska boomem, czy też z angielska, ale niegramatycznie bumem. Żurawik pozwala ustawić lampę w praktycznie dowolnym położeniu w stosunku do modela i aparatu, bez włażącego w kadr statywu.

Na lampę zakładamy akcesoria modelujące światło. Dla siebie używam prawie wyłącznie PAR-ów (PAR - reflektor paraboliczny, zwany u nas popularnie czaszą, lub garnkiem), na które zakładam zazwyczaj wrota, względnie soczewkę fresnela, oraz od wielkiego dzwonu softboksów. Nie używam natomiast parasolek, beauty dishów, gridów, strumienic (no dobra, strumienice akurat mają swoje zastosowania) i innego, cytując Ryśka ze spotu o psach, chujostwa. Im mniej walającego się po domu badziewia, które w sumie i tak nic szczególnego nie robi, tym lepiej. Co nie znaczy oczywiście że tymi innymi rzeczami nie da się zrobić pięknych rzeczy. Można. Można robić cudowne zdjęcia. Tak, że jeśli czujecie wewnętrzną potrzebę i nadmiar środków płatniczych - śmiało.

Lampę trzeba wyzwolić. Odradzam kabel, kable są groźne, jeszcze ktoś się w nie zaplącze, przewróci lampę, zabije modela i będzie głupia sytuacja. Najprostszym sposobem na wyeliminowanie kabla jest kupienie chińskiego wyzwalacza radiowego, mocowanego na gorącej stopce aparatu. Do lampy podłącza się odbiornik w gniazdko kabla wyzwalającego i wuala. Życie modela na pewno jest warte tych niecałych dwustu złotych. Oczywiście, jak zawsze, można kupić wyczesane amerykańskie wyzwalacze, niezawodne i z masą ficzerów. Na zdjęciu różnicy nie będzie, ale samopoczucie na pewno lepsze.

Oprócz lampy przyda się coś do wypełnienia cieni, jeśli przyjdzie wam do głowy wypełniać cienie oczywiście. Wbrew poradnikom internetowym nie jest to warunkiem koniecznym udanego portretu. Czyli blenda, wystarczy zwykła chińska, srebrna bądź biała. Można też kupić drogą amerykańską, jeśli ktoś lubi, albo za dużo kasy go swędzi w kieszeń.
Jako wypełniacza można też użyć drugiej lampy błyskowej, albo na przykład takiej fajnej lampy pierścieniowej jakie ostatnio się pojawiły na allegro, emitującej światło ciągłe w temperaturze światła błyskowego. Kilka sesji z tym robiłem, jest to sympatyczne i niedrogie urządzenie.

Jako tła używam po prostu białej ściany. Biała ściana ma tę właściwość, że można jej nadać dowolną jasność, regulując stosunek odległości między lampą a modelem do odległości między modelem a ścianą. Szkoda mi kasy na jakieś systemy mocowania tła, w razie jakiejś potrzeby specjalnej rozpinam jakąś szmatę między dwoma statywami oświetleniowymi, jako poprzeczki używając kija od szczotki.

Taki zestaw - lampa na żurawiku, wyzwalacz, PAR (lampy zazwyczaj przychodzą z niewielkim PARem), blenda i biała ściana wystarczą do robienia naprawdę fajnych portretów. A potem można sobie rozbudowywać ile dusza zapragnie, dodatkowe lampy na tło, albo do kontry, jakieś modyfikatory odjechane, pantograf w suficie i tak dalej. Ważne by wiedzieć po co to się kupuje, a nie tak po prostu "bo jakiś znany fotograf używa, to ja też użyję, może będę znany".

Na koniec jeszcze o rzeczach, których w życiu bym nie kupił do studia *8.
  • Żarówka błyskowa. Jeśli jest jakiś sprzęt naprawdę zasługujący na przywołane już wcześniej określenie chujostwa, będzie to żarówka błyskowa. Żarówka błyskowa powstała jako wyzwanie dla fotografów - "zabierzemy wam wszystkie przewagi światła błyskowego, zostawimy same wady i zobaczymy jak sobie poradzicie. HA!" Dla prawdziwych fotograficznych żołnierzy hardkoru.
  • Lampa reporterska. Można sobie wyobrazić lampę reporterską jako jakiś wypełniacz, ale jako główne światło? Dobra lampa tego typu kosztuje tyle, co dwie zupełnie przyzwoite lampy studyjne, słaba będzie jeszcze gorsza niż żarówka błyskowa, w zasadzie nie ma się nad czym zastanawiać.
  • Światłomierz błyskowy. Kosztuje tyle, co lampa, pozwala zmierzyć to co i tak zobaczycie na ekraniku. Jak mawiają nasi bracia zza wielkiej wody - go figure.
  • Parasolka. Parasolkę na mojej liście przydatnego sprzętu oświetleniowego umieszczam w tej samej kategorii, co żarówkę błyskową.
Będzie tego. Jeśli ktoś ma jakieś pytania, w komentarzach proszę, postaram się uzupełnić wpis o odpowiedzi. 
Następnym razem o aparatach. To dopiero będzie nuda...

 *) wbrew temu, co się dzieje na forach fotograficznych, fotografowanie nie polega na prowadzeniu rozwlekłych dyskusji na temat szumów, autofocusa i MTF obiektywów.
**) na ostatniej sesji motałem się przy ustawieniach pożyczonego aparatu. Jedna moja ulubiona modelka Dagmara nie omieszkała mi wbić szpilki "masz za dużo aparatów". Tak, że lepiej wiedzieć co się robi, żeby nie wyjść na głupa przed fotografowanym.
***) zazwyczaj jednak się wyklucza.
****) czy też raczej biedny bo uczciwy. Z drugiej strony może nie jestem takim prawdziwym Polakiem skoro nie kombinuję?
*****) ok, ok, prawie tak samo.
******) praktycznie rzecz biorąc, powinny to być identyczne modele.
*******) i nie, że na biurku. (Kurka wodna, trochę za dużo tych gwiazdek)
*8) chociaż ludzie używają i to z powodzeniem. (kulawo sobie poradziłem z tymi gwiazdkami, czy ktoś wie jak w bloggerze użyć indeksów górnych?)

PS. Jak to było zrobione:

Kluskę oświetla tutaj w duchu minimalizmu przywołanym przez powyższy wpis, sześć lamp błyskowych. Główna lampa (PAR plus wrota) na żurawiku dokładnie na wprost nad głową. Wypełniająca, tylko PAR, na małym statywie obok fotografującego. Dwie kontry na włosy z obu stron, także PARy. Dwie lampy na tło, obie z małymi strumienicami, jedna na poziomie głowy, druga poniżej z drugiej strony.

piątek, 14 grudnia 2012

Jestem bogiem suplement

Być jak James Dean

Po wczorajszym wpisie przyszło mi do głowy, że jednak spłyciłem temat. Dziś zatem, jak się bronić przed dołem spowodowanym krytycznymi opiniami o fotkach.
Warto czytać co ludzie piszą pod zdjęciami*. Warto wiedzieć co ludzie myślą o naszych pracach. A nuż czasem przemyci się tam coś istotnego, jakiś detal, na który człowiek nie zwrócił uwagi. Czy wręcz pomył na nową fotkę. No i w końcu jaki sens jest wystawiać pracę, jeśli ma się zamiar olać zdanie oglądaczy?
W kwestii komentarzy, trzeba odsiać ziarno od plew. To jest trudne, jeśli nie ma się doświadczenia, więc warto przyjąć jakiś filtr. Ja mam taki:
Jeśli ktoś skrytykuje moje zdjęcie, patrzę, czy robi lepsze** zdjęcia niż ja. Jeśli tak to poddaję tę krytykę medytacji. Jeśli nie, bądź nie potrafię znaleźć fotografii tegoż krytyka, odpuszczam sobie. Nie dlatego, że ten ktoś na sto procent nie ma racji. Ale dlatego, że nie mam czasu się tym przejmować. Wolę robić zdjęcia. Jestem bogiem, pamiętacie?
Niestety, ta metoda traktowania komentujących niesie ze sobą ryzyko, że człowiek wyjdzie na zarozumiałego człona... Trzeba się więc zdecydować, usiąść i rozpaczać nad każdą krytyką, czy zrażać do siebie ludzi pozorną arogancją. Pewnie jest jakiś kompromis, ale nie udało mi się go odnaleźć. Trzeba pamiętać, że związek krytyka z artystą to symbioza. Jeden bez drugiego nie istnieje. Ta symbioza istnieje od początków historii, co nam zresztą pokazał Mel Brooks w Historii Świata. Więc jeśli złapie was dołek bo ktoś pojechał po fotkach, olać to. Tak już jest, tak już było i tak będzie. Na wieki wieków. Na pewno nie warto się ciskać, bronić, pisać dlaczego tak a nie inaczej. Fotografia z której trzeba się tłumaczyć to fotografia stracona. A już w szczególności nie warto pisać "specjalnie zrobiłem to czy tamto". To najsłabsza wymówka. Zdjęcie albo się broni, albo się nie broni. Tak czy owak nie ma żadnych szans żeby podobało się wszystkim.
 Jest tylko jedno, niestety bardzo popularne wśród internetowych krytyków*** sformułowanie, które wywołuje u mnie reakcję alergiczną. Mianowicie "Ja bym to zrobił tak a tak"****. No do kroćset! Zrobiłbyś? To weźże ten aparat i zrób! Niech pożal się boże autorowi pójdzie w pięty! Więc następnym razem, gdy zaswędzi was ręka by napisać, "a ja bym to zrobił tak czy siak", udajcie się do przedpokoju, tam gdzie na ścianie wisi takie duże lustro. Popatrzcie sobie głęboko w oczy. Po czym wypalcie sobie dwa siarczyste z liścia. Ale tak od serca, żeby zapiekło lico. I ręka. A potem aparat w łapę i jazda. Robić tak albo siak.

Tyle na dzisiaj. Jutro dłuższy tekst o studiu dla n00bków. Jeśli więc nie jesteście n00bkami studyjnymi, spokojnie jutro nie zaglądajcie.

*) nie, nie tylko te komentarze, które w treści mają "super", "świetne", "genialne" itp. Chociaż są miłe.
**) według mnie, a co.
***) jest taki gatunek - z tej samej zresztą parafii, co ci od Boya-Żeleńskiego
****) obowiązkowy cytat z Čapka:  "Krytykować – to znaczy dowieść autorowi, że nie robi tego tak, jakbym ja to zrobił, gdybym potrafił."

P.S. Jak to było sfocone:
 Główna lampa, PAR 19cm, wrota, umieszczona nad modelem, nieco po prawej skierowana na twarz. Kontra z prawej na policzek, tylko PAR. Aparat z tiltem, ostrość ustawiona na papierosa.

czwartek, 13 grudnia 2012

Jestem bogiem...

Pięć minut w Tybecie


...uświadom to sobie - mniej więcej tak napisał Magik.

Jest tak wiele rzeczy, na które nie mamy wpływu w życiu, że samo myślenie o tym może przytłoczyć człowieka, jak tąpnięcie na przodku. Jutro może być koniec świata. Możesz wpaść pod tramwaj, dostać raka, może cię dopaść tsunami, albo urząd skarbowy... Ale kiedy bierzesz w rękę aparat*... Wtedy jesteś bogiem. Wtedy nie musisz i nie próbuj dopasowywać swojej wizji do tego co mówią ludzie. Ty decydujesz co się znajdzie na tym magicznym prostokąciku. I jeśli będzie w tym szczerość, to może się tak zdarzyć, że prędzej czy później inni będą dopasowywać komentarze do twojej sztuki**. 

Niestety, nie ma gwarancji. Może być i tak że do końca życia będziesz tłukł gnioty. Ale i tak warto spróbować***.

*) albo pędzel, albo kredki, albo dłuto... cokolwiek.
**) tak, tak, chcesz czy nie, jesteś artystą. Wbrew obiegowym opiniom, nie zwalnia cię to jednak z dbania o higienę osobistą.
***) bo inaczej co pozostaje? Zasiąść na stałe przed telewizorem z browarem w ręce i analizować ostatni lot Tupolewa, podczas gdy brzuszek rośnie, a potylica łysieje? Czekając na tsunami?

PS. Jak to było zrobione:
Pomarańczowa szata to zasłona z okna zawinięta wokół torsu i zapięta klamerkami do bielizny na plecach. Kropkę na czole zrobiłem kredką do oczu mojej lepszej połowy****. Lampą jedną poświeciłem, dokładnie nad głową, z małym softboksem (60x60cm).

****) nie mam pojęcia co ta kropka oznacza. Możliwe, że jest to zewnętrzna manifestacja wewnętrznego wzroku, sięgającego gdzie wzrok nie sięga, takie metafizyczne trzecie oko. Ale bardziej mi się wydaje prawdopodobne, że jakiś kapłan kiedyś miał pypcia na czole w tym miejscu i tak się przyjęło. Tradycja ważna rzecz. 

środa, 12 grudnia 2012

To, co najważniejsze

Jakże chciałbym ujrzeć kiedyś...
Co jest najważniejsze w portrecie? No? Pogrzebcie trochę w źródłach*, wysilcie mózgownice, popytajcie znajomych fotografików, otwórzcie poradnik. Czego się dowiecie?
Że światło, że właściwa ogniskowa, albo właściwa poza, albo wręcz aparat**. No i dobra, to są sprawy istotne, ale naprawdę najważniejsze? Serio?

Nie.

Najważniejsze w portrecie (uwaga - banał, ale pozorny) jest, kogo potretujemy.

Poważnie. Na świecie jest już ponad siedem miliardów ludzi. Wybierajcie tych ciekawych. Niech to będzie ktoś, z braku lepszego słowa wyraźny. Niech to będzie kobieta piękna, albo kobieta brzydka. Niech to będzie amant, albo bandzior ze złotymi zębami. Staruszka pomarszczona jak takie jabłko co się znajduje czasem za szafką po roku. Wiecie, o co chodzi - niech, na świętego Daguerre'a, będzie to ktoś interesujący! Nie ma nic gorszego dla osoby, która nie zna portretowanego, niż przeciętna twarz. Ja wiem, wszyscy mamy dzidzię, żonę, dziewczynę, męża, kochanka i oni są pierwszymi kandydatami. Ale zastanówcie się, jeśli chcecie pokazać swoje zdjęcie komuś obcemu - czy ten ktoś naprawdę jest taki ciekawy***?
Albo jeśli już naprawdę trzeba żonę sfotografować. Bo ja rozumiem że trzeba. Czasem tak jest i już. To niech to wyjdzie na zdjęciu. Niech to będzie widać - że właśnie miłość. I wtedy każdy jest interesujący. Ale nie radzę zaczynać od tego. Zaczynać od osoby ważnej. Bo popsujecie i będzie uraza. Trzy lata zajęło mi zrobienie zdjęcia mojej lepszej połowy****. Zacznijcie od obcych.

Ja za tę interesującą cechę obrałem sobie fizyczne piękno. Bo jestem leń patentowany, a piękni zawsze przyciągają uwagę. I mają w życiu łatwo... Tak to jest, piękna kobieta zawsze przyciągnie uwagę, nawet na słabym zdjęciu. Nie fair, ale kto powiedział że życie jest fair. Ale nie trzeba się kierować moim gustem. Fotografujcie brzydkich. Byle z wykopem, niebanalnie.*****

Teraz już wiecie, kogo. Został jeszcze banalik - jak? Ale to już proste, ogarniecie w trymiga. Ale i tak napiszę. Następnym razem.

*) to nie zawsze znaczy pl.wikipedia.org
**) ten rzadko. Ze względu na ogromnie rozpowszechnionego fotosuchara "nie aparat lecz fotograf robi zdjęcie".
***) dobra dobra. Ale tak obiektywnie bardziej, co?
****) i to pomimo, że jest to najpiękniejsza, najmądrzejsza kobieta świata. Genialna kucharka i cudowna kochanka. Matka najlepsza dla Koszmarnego. I w ogóle. 
*****) i z szacunkiem. Szacunek dla człowieka przed obiektywem, to ważna rzecz. To rzecz, która wychodzi ze zdjęcia i jeśli będzie go brak - to będzie złe zdjęcie. Nawet jeśli dobre. Wiecie o co chodzi.

PS. Jak to było zrobione: Dwie lampy, jedna nad modelką w osi obiektywu, z dużym softboksem, druga z tyłu z lewej skierowana na policzek/szyję, tylko mały PAR. Srebrna blenda pod twarzą.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Ambiwalencja

Supernova

Dłuższa medytacja. Jak zacząć bloga. Najprościej byłoby od początku. Ale jak zdefiniować początek? Pierwsze zdjęcie w życiu? Pierwsze cyfrowe zdjęcie? Pierwsze zdjęcie z cyfrowej lustrzanki? Pierwsze zdjęcie, które zdobyło jakąś nagrodę? Początki mnożą się jak koty wśród moich znajomych, każdy ma co najmniej kilka.
Zdecydowałem się na to zdjęcie. Nie jest to moje pierwsze udane zdjęcie. Lubię je, nawet bardzo, ale nie napisałbym że jest to mój najlepszy portret. Ale wyróżnia je jedna bardzo ważna rzecz. To zdjęcie z pierwszej sesji, w której uwolniłem się* od syndromu internetowego poradnika. Od paraliżu wywołanego ślepym naśladowaniem tutoriala znalezionego na forum, obejrzanego na jutubie, wyczytanego z "fotograficznej" książki.
A najprościej ujmując, to efekt pierwszej sesji, w której zdjąłem z lamp softboksy i oświetliłem piękną kobietę gołymi żarówkami**. Wystarczyło, by zamiast mdławego zdjęcia do legitymacji stworzyć zdjęcie gwiazdy ze Studia Harcourt.
Spróbujcie wyszukać poradnik portretowy, książkę o fotografowaniu portretów, cokolwiek dotyczącego portretu. Znajdziecie takie rzeczy (autentyki): "Jednak powinno być to światło rozproszone!", "Światła ogólne i wypełniające powinny być rozproszone, miękkie", "Najlepszym światłem do portretu jest światło miękkie i rozproszone". Czy mój ulubiony: "nie ma nic gorszego niż model oświetlony ostrym światłem i do tego w kontrastowej obwódce własnego cienia.
Ostre cienie nie są mile widziane w fotografii portretowej!" (podkreślenie autora "poradnika"). Według autorów tych wywodów, mój portret nie powinien był powstać.
Więc tak zaczynam. Od zdjęcia, które mnie niejako zdefiniowało jako portrecistę, fotografującego poradnikom wbrew. Z ostrymi cieniami i ostrymi światłami. Ale czasem nie. Ważne, by robić dla siebie, nie dla anonimowego twórcy poradników. No i o tym będzie ten blog. O fotografowaniu dla siebie.
Uprzedzam z góry, że mam tendencję do filozofowania i to w najgorszym możliwym wydaniu - na trzeźwo.
A już niedługo pierwszy prawie poważny post.

*) Chciałbym napisać, że sam na to wpadłem. Ale skłamałbym okrutnie.Oświecił mnie (dosłownie i w przenośni) kolega. Zakładałem już softboksa - "czekaj, pstryknę sobie bez". Pstryknął. Popatrzyliśmy na ekranik. Satori. Na szczęście dla mnie kolega poszedł w politykę, bo inaczej to on by pisał tego bloga.
**) Plus niewielki PAR (19cm).

P.s. Dla zainteresowanych, jak to było zrobione:
Świecą tutaj dwie lampy, jedna na wprost modelki z góry, druga jako kontra z tyłu z lewej. Białe tło. Zdjęcie zrobione  przy przysłonie 9 aparatem z maleńką matrycą APS, więc i głębi ostrości nie widać za dobrze. Dzisiaj bym inaczej zrobił. Ale tak też jest fajnie.