środa, 20 lipca 2016

Instant epitafium


- będziesz codziennie dostawał dwie dychy, żebyś miał na jakieś pamiątki, frytki czy co tam będziesz chciał.
- pamiątki?
- no, na przykład pocztówkę będziesz mógł kupić.
- pocztówkę?
- no, pocztówkę.
- a co to jest pocztówka?
- ...
autentyczna rozmowa z moim synem przed wyjazdem na kolonie

No i przypomniałem sobie tę drugą rzecz fajną w starości, wiecie, tę o której zapomniałem we wpisie o mimozach fotograficznych.
Słuchajcie.
W starości drugą rzeczą fajną jest to, że człowiek już wszystko widział. Trudno go zaskoczyć, trudno zawstydzić, trudno oszukać. Słowami wieszczki Maryli, "ale to już było".
Pomijając fakt, że człowiek widział jak przychodzą i odchodzą nowi politycy1, księża, milicjanci i złodzieje, wszyscy tacy sami, długi życiorys oznacza, że widział jak przychodzą nowe technologie, a stare odchodzą w zapomnienie. Zwłaszcza w ostatnim półwieczu ten proces daje czadu. Pamiętacie jeszcze jak się fotografowało wszystko kliszakiem i nikt tego nie uważał za coś szczególnego, kliszę się wywoływało na rogu w 45minut razem z odbitkami 10x15? Rok mniej więcej 2000? Teraz szczęście jak się znajdzie laba w którym jeszcze klisze potrafią wywołać, a cud jak w ten sam dzień2...
Nowe przychodzi, stare odchodzi, naturalna kolej rzeczy. Ale ekstremalnie rzadki jest przypadek, kiedy stare odchodzi zupełnie i całkowicie. Właściwie zawsze można wrócić. Są nisze, w których stare techniki mają się świetnie i dotyczy to nawet naprawdę starych. Kolodion na przykład, na który chwilę temu był taki szał, to jedna z najstarszych technik fotograficznych, a można sobie bez problemu sprawić sprzęt, chemię, znaleźć warsztaty, informacje w sieci i robić. Kodachrome odszedł, ale są inne slajdy. I tak dalej, zawsze coś jest.
Dobra, teraz to na stopro się zastanawiacie, o czym ten ekstraordynaryjny dzisiaj bredzi.
Ano o Fuji, kończącym produkcję ostatnich filmpacków typu 100. Dlaczego? Ano dlatego, że mamy tu do czynienia z wyjątkiem od reguły nisz. Technologia produkcji tego materiału jest tak skomplikowana, że nie ma nikogo, kto by był w stanie się jej podjąć3. To jest faktyczny koniec. Nie będzie tutaj tak, jak się stało przypadku filmpacków typu 600, które udało się ocalić od kompletnej zagłady w ostatniej chwili4.
Oczywiście, jeszcze parę lat będą dostępne, w coraz wyższych cenach. Ale nowych nikt nie będzie robił5.
Koniec
Finito
Ende
Te wszystkie kasety do średnich aparatów, Polaroidy takie jak ten, który Roksana dzierży w rączkach na zdjęciu powyżej, wszystko stanie się bezużytecznym złomem.
Jest to dziwnie smutne. Nie tylko dlatego, że odchodzi technika, którą lubię i uprawiam. Także dlatego, że nie lubię, kiedy wszechświat daje mi do zrozumienia, że czas płynie nieubłaganie i nic się nie wróci. Także dlatego, że nowe pokolenia nie będą miały tej kosmicznej frajdy z czekania aż się wywoła i tego magicznego momentu odklejania negatywu od odbitki.
Świat zrobił się uboższy o fajną, namacalną rzecz, a bogatszy o Pokemon Go. Dla mnie słaba wymiana

PS. Mam teraz focha na Fujifilm. Wiem, że to nieracjonalne, ale nikt mnie nigdy jeszcze nie oskarżył o racjonalizm. Nie kupię sprzętu, nie kupię klisz6, będę odradzał zakup gdyby kogoś podkusiło. Zemsta ekstraordynaryjnego. Żałosna, ale zawsze.

1) to jest swoją drogą ciekawe, bo ta fajność nie jest wprost proporcjonalna do wieku. Do pewnego czasu rośnie, to znaczy, człowiek kilka razy sparzy się na polityce, czy religii, zaczyna widzieć, że to wszystko jedna wielka ściema i skok na kasę/sławę/władzę, niepotrzebne skreślić. A potem ta świadomość zanika, nadchodzi demencja i znowu się daje nabierać posłom i biskupom jak dziecko. Wysyła pieniądze na partię, głosuje, zapisuje księdzu w spadku mieszkanie... Ja czuję że jestem w szczytowym momencie, zaraz zacznę głupieć, więc czytajcie póki jeszcze umiem złożyć dwa zdania do kupy.
2) za to jedną z wielu niefajnych rzeczy w starości jest ten nieznośny pęd do wspominek. Kiedyś to było fajnie panie, nie to co teraz. Gówno prawda dziadku, po prostu mózg woli pamiętać fajne, wymazać niefajne. Dodatkowo za każdym razem kiedy sobie coś wspominamy, tracimy to wspomnienie, a na jego miejsce wchodzi nowe wspomnienie, o tym wspomnieniu. Następnym razem to już tylko wspomnienie o wspomnieniu i ono zostaje zamienione na wspomnienie o wspomnieniu o wspomnieniu. Brzmi dziwnie? Wyguglajcie sobie jak działa mechanizm wspomnień, warto.
3) jeśli nie wierzycie, zajrzyjcie na bloga new55 i poczytajcie jakie trudności są z produkcją dużo prostszych polaroidów 4x5.
4) chociaż w tragicznie, okropnie, fatalnie okaleczonej i bardzo drogiej postaci, produkuje je nadal Impossible Project.
5) tylko proszę, nie linkujcie do różnych miejsc i firm, które deklarują podjęcie produkcji. Nie. To tylko pusta gadka. Pamiętajcie, jestem stary, słyszałem już różne deklaracje i umiem rozróżnić, kiedy jest szansa a kiedy tylko smutna walka bez szans na powodzenie.
6) oprócz Instaxów. Szlag by trafił, nawet focha nie mogę mieć stuprocentowego, bo nikt inny nie produkuje Instaxów...

sobota, 16 lipca 2016

Fotografuję za darmo

In God We Trust


"Nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć"
Tony Montana

Wpiszcie to sobie w Google: "Nie fototografuję za darmo".
Nikt nie chce fotografować za darmo, a jednak powstało tyle postów na blogach, artykułów w onlinenowych magazynach, nawet grupa o tej nazwie, że wujek Google zwraca ponad milion wyników.
Te artykuły, wpisy, posty, można podzielić z grubsza na dwie kategorie - obśmiewające i edukujące. W obśmiewających zazwyczaj jest link do jakiegoś ogłoszenia typu "szukam fotografa na ślub/chrzciny/imprezę, który zgodzi się zrobić foty za darmo/do portfolio/za wałówkę1", po czym jeździ się po autorze tego ogłoszenia w komentarzach.
W edukujących można przeczytać z reguły historyjkę jak to do znanego i cenionego fotografa zwrócił się jakiś janusz polskiego biznesu z propozycją zrobienia mu zdjęć za jak wyżej, oraz przydługi i z reguły nieskładny wykład, dlaczego jest to straszliwa zbrodnia.

W tym miejscu disklejmer: Nie zajmuję się fotografią zawodowo. Nie byłbym w stanie udźwignąć budżetu domowego robiąc portrety tylko pięknym kobietom, a nie chcę sobie zohydzić pasji. Więc swoją średnią wyrabiam jako drukarz2. W związku z tym moja ocena tego tematu może być nieco bardziej obiektywna od oceny ludzi, dla których kasa za zdjęcia jest condicio sine qua non następnego obiadu.

Przez te wszystkie teksty przebija wielki płacz. Płacz o nieuczciwej konkurencji, o klientach potworach i w ogóle o ciężkim życiu.
W fotografii nie ma kokosów. Jest bardzo, bardzo niewielu fotografów, którzy naprawdę zarabiają duże pieniądze. To wynika chociażby z tego, że fotografia jest jednym z nieskalowalnych zawodów3. Jest skończona ilość weekendów w roku w których można zrobić śluby, nawet za grubą kasę. Nie da się zrobić więcej niż ileśtam imprez rocznie, nawet jeśli będzie się miało nieskończoną pulę zleceń4. Troszkę można pokonać ten problem robiąc sztukę, ale to są ekstremalnie rzadkie sytuacje5.
Za to kandydatów na fotografa jest legion. Każdy dzisiaj za w miarę niewielką kasę może nabyć zestaw, którym bez problemu zrobi znakomity reportaż, portret, czy pejzaż. Nie jest problemem wziąć kredyt nawet na najbardziej wypasiony sprzęt. Problemem są umiejętności, ale jest tak duża grupa tych potencjalnych zawodowców, że wśród nich znajdzie się dużo więcej tych utalentowanych, niż jest w stanie wykarmić rynek zleceń premium.
W wielu artykułach jest poruszany temat "psucia rynku". Rynku nie da się popsuć. Rynek rządzi się prawem popytu i podaży. Jeśli propozycje robienia zdjęć za darmo są takim problemem, to znaczy że podaż usługi jest za duża. Nie da się tego przeskoczyć. Nie da się zabronić ludziom dawania ogłoszeń na darmowe zdjęcia, ani zabronić fotografom podejmowania się takich zleceń.
Drugim argumentem, który przewija się nieustannie jest ten o januszach fotografii, którzy podejmują się zleceń za grosze, bądź za darmo i tworzą chałę, odbierając prawdziwym zawodowcom zlecenia, które oni by zrobili znacznie lepiej. Tutaj działa ten sam mechanizm, co w przypadku uchodźców odbierających miejscowym pracę6. Skoro byle fotoziutek odbiera zawodowcom zlecenia, to może ci zawodowcy nie są aż tak dobrzy jak im się wydaje? Może jednak czas rzucić aparat i zabrać się za kielnię?
Nie jest to też sytuacja, która może się zmienić. Ilość ludzi, którym się wydaje że fotografia to łatwy kawałek chleba będzie tylko rosła, w miarę jak technologia robi się coraz bardziej dostępna. A wraz z tym będą spadać ceny.
Dlaczego w ogóle zadaję sobie wysiłek pisania tego wszystkiego?
Bo odrzuca mnie użalanie się nad sobą, a tym właśnie są te wszystkie oburzone "Nie fotografuję za darmo. Najgorszą rzeczą jaką można zrobić, najbardziej kalekim sposobem na poprawę własnej sytuacji, jest szukanie rozwiązania na zewnątrz. To jest ten mechanizm, który każe winą za własne niepowodzenia obarczać każdego, tylko nie siebie. Oni są winni. Te wszystkie fotoziutki feszynu, robiące sesje po pięć dych na maxmodels.
Rynek jest trudny i żeby się przebić, trzeba kombinacji umiejętności, szczęścia i znajomości. Płacz nie przystoi dorosłemu facetowi. Zamiast więc stękać, wyśmiewać i pałać oburzeniem, weź się do roboty. Nie mów innym, jak mają żyć - nie masz zupełnie nic do powiedzenia w tej kwestii.
A jak nie, to budowlanka naprawdę jest dobrym rozwiązaniem. Zero odpowiedzialności, kasa przyzwoita i można chlać w godzinach pracy. Żyć nie umierać.

1) niepotrzebne skreślić.
2) co skądinąd daje mi niezły ubaw przy czytaniu wszelkiej maści rewelacji głoszonych przez zawodowych fotografów w temacie zarządzania kolorem i drukowania.
3) w wielkim skrócie, nie da się zwiększać cen za zdjęcia w nieskończoność. Jest pułap powyżej którego nawet najbogatszy klient się wypnie.
4) a nikt nie ma nieskończonej puli zleceń poza tymi nielicznymi z wielkimi nazwiskami, którzy jak to nieliczni, się nie liczą.
5) jedno tylko zdjęcie kartofla, jedno pustego brzegu rzeki. Kwestia niezwykłego szczęścia.
6) jeśli człowiek bez języka, kontaktów i umiejętności jest w stanie odebrać ci pracę, to może jesteś po prostu głupi?

wtorek, 12 lipca 2016

Fotovoodoo

Siedem
Prześladują mnie sponsorowane wpisy z różnych fanpejdżów stron poświęconych sprzętowi hi-fi. Nie mam pojęcia dlaczego, w domu nie mam nawet zwykłego odtwarzacza CD, muzyki słucham ze słuchawek z kompa, albo telefonu. W każdym razie od czasu do czasu zdarza mi się kliknąć w te linki, które prowadzą zawsze do recenzji jakiegoś ekstremalnego zestawu audio.
Oglądaliście może kiedyś "W paszczy szaleństwa" Carpentera? Bardzo przyzwoity horror o pisarzu, którego książki zaczynają wpływać na czytelników i rzeczywistość w nie do końca pozytywny sposób1.
Dokładnie takie mam wrażenie, czytając te recenzje. To jest jak poezja szaleńca. Gąszcz zdaniowy w którym gubi się wszelkie znaczenie i kontekst. Strumień świadomości autora, który musi napisać coś pochlebnego o sprzęcie za dziesiąt tysięcy złotych, bo firma płaci za recenzję, ale co jeszcze można napisać, skoro wcześniej najbardziej piętrowe peany wyśpiewało się na temat czegoś o parę tysięcy tańszego?2
Autor recenzji tworzy własną rzeczywistość, w której prawa fizyki i akustyki obowiązują jedynie na tyle, by dostarczyć powodów do zachwytu nad recenzowanym sprzętem. W jednej z ostatnich recenzji przeczytałem z pewnym osłupieniem, że wzmacniacz zmienia obwiednię dźwięku3 i to jest jego ogromna zaleta4. Nawet jak na recenzję sprzętu audio jest to srogi wyskok. Najbardziej bezpośrednie porównanie, które mogę tu przywołać dla tych z was którzy nigdy nie mieli do czynienia z programowaniem dźwięku: Wzmacniacz, który potrafi zmieniać obwiednię instrumentu, to jak telewizor, który potrafi zmienić porę roku w wyświetlanym filmie.
Kiedyś dawno temu była taka strona, audiovoodoo, która nieustająco naśmiewała się z takich kosmicznych rewelacji, a także z różnych niesamowitych sprzętów, które kupują audiofile w nadziei na osiągnięcie nirwany dźwięku idealnego5. Magiczne kamienie, które położone na gramofonie poprawiają barwę muzyki, podkładki pod przewody, które tłumią drgania wywołane prądem w tych przewodach płynącym, kierunkowe przewody elektryczne, w których sygnał lepiej przenosi się w lewo, niż w prawo, cudowne mazaki do zamalowywania krawędzi płyt CD i inne takie.
O audiofiliźmie jako jednostce chorobowej można by pisać długo, ale pewnie się zastanawiacie, jaki to ma związek z fotografią.
Otóż głęboki. Bo w fotografii też mamy ten typ. Ten typ recenzji, ten typ podejścia do tematu. Wystarczy przez jakiś czas pokręcić się w środowisku fotografującym, poczytać fora, grupy, strony z recenzjami sprzętu, by trafić na te same, beznadziejnie puste fantazje. O magicznych właściwościach starych, radzieckich konstrukcji. Albo wybitnym bokehu, generowanym wyłącznie przez szkła niemieckie - i nie, to nie jest żart, gość naprawdę tak z pełnym przekonaniem głosi. Albo wspaniałym mikrokontraście. Czy innych takich. Wszystko to jest poparte najczęściej zdjęciami co najmniej mizernymi. Ale nawet jeśli fotografie przykładowe są wybitne, to i tak zostawiają człowieka skrobiącego się z zakłopotaniem w głowę - okej, fota świetna, ale gdzie tu zasługa tego ruskiego złomu? To jest do tego stopnia powszechne, że nawet ludzie robiący naprawdę fotografię na poziomie, przypisują zasługę magicznym właściwościom swojego sprzętu.
Oczywista, można zrozumieć, że jeśli ktoś lubi obwarzankowe bokehy to kupi sobie lustrzany obiektyw i będzie z tych kółek tworzył fajne obrazy. Ale to nie jest jakaś tajemnicza magia, jakieś nieuchwytne modżo. To jest wykorzystanie sprzętu. Jak młotka, o którym pisałem kiedyś tam.
Więc nie bawcie się w fotovoodoo. Nie róbcie obiektu kultu ze sprzętu. Nie dopisujcie Heliosowi 85 1.5 mistycznych właściwości, bo nie stać was na Canona 85 1.2L, czy tam Minoltę 135 2.8 STF.
Oczywiście, producenci sprzętu fotograficznego, podobnie jak grającego, bardzo chętnie wykorzystują ten pęd do nadprzyrodzonego w fotografii. Wypuszczają różne potworki w stylu Lomo Petzvali, albo odświeżonych trioplanów. Szkieł, których produkcji zaprzestano, bo są zwyczajnie kiepskie. Ale skoro znajdzie się klient, który w dodatku będzie piał z zachwytu i niósł kaganek fotograficznego voodoo w lud spragniony osiągnięcia efektu instagrama na sprzęcie za wiele tysięcy złotych - czemu nie, prawda? Kto bogatemu zabroni.
Nie dajcie sobie strugać kołków na głowie magicznymi obiektywami. Tak naprawdę macie to voodoo w środku. Młotek to tylko narzędzie.
Nota bene, zdjęcie na górze zrobione tym magicznym Heliosem. Nigdy więcej. Nie dlatego że jest to kiepskie szkło6, ale dlatego, że poza pokraczną obsługą i kolosalnym ciężarem nic nie wnosi.
Do jutra. Może w końcu zabiorę się za ten autoportret.

PS. A propos Carpentera jeszcze. Wiedzieliście, że oprócz reżyserowania pisał też muzykę do swoich filmów? Ostatnio wydał dwie fajne płyty, z muzyką z filmów, których nie nakręcił. Solidna elektroniczna muza. Nie dla audiofili rzecz jasna.

1) jak książki coachingowe zupełnie. Nic tak nie rujnuje życia jak coaching.
2) bo kto by się spodziewał, że producent wypuści jeszcze bardziej przerażająco veblenowski model?
3) w dużym skrócie, jeśli nie wiecie, obwiednia dźwięku określa sposób w jaki jego amplituda zmienia się w czasie. Obwiednia i kształt fali to podstawowe parametry syntetycznych brzmień.
4) na stronie highfidelity.pl. Polecam wszystkim, których fascynuje literatura surrealistyczna.
5) to jest to, co różni audiofila od melomana. Meloman to miłośnik muzyki, audiofil to miłośnik sprzętu grającego. Audiofile nawet dobierają sobie muzykę, pod sprzęt który kupili. Serio, serio.
6) a jest, o jest, nawet bardzo.

poniedziałek, 11 lipca 2016

Mimozy

Przeanalizuj to!
Miał być autoportret holyłódzki, ale cierpliwości. Jeszcze mi się koncept zmienił i muszę dopiąć.

Dzisiaj o zupełnie czym innym. Mianowicie, między innymi, o starości.
Otóż, jak zapewne jeszcze tego nie wiecie1, starość składa się z prawie samych wad. Człowiek robi się zmęczony, mrukliwy i ogólnie dziadzieje. Burczy, furczy i co chwila musi do kibla. Trzyma zęby w szklance i zaczyna się rozglądać za pieluchami dla dorosłych. Ogólnie nic ciekawego.
Jest jednak malutki promyk światła na tle zachmurzonego nieboskłonu starczej nędzy2. Rośnie człowiekowi dupa. Metaforyczna rzecz jasna3.
Ten metaforyczny odbyt, to jest znakomite miejsce na umieszczanie rzeczy, których nie lubię. Rzeczy, które mają znikomy do żadnego wpływ na cokolwiek, co mnie dotyczy. W miarę upływu czasu człowiek dochodzi do wniosku, że znakomita większość rzeczywistości, którą się przejmuje, nie jest warta splunięcia. Co inne sobie o mnie pomyślą, co ludzie powiedzą. To nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy, cytując Łonę. Odrzuca się to wszystko, jak stary naskórek. Można się skupić na swoim.
Co to ma wspólnego z fotograficznymi filozofiami, słyszę jak pytacie chórem4.
Jakoś tak ostatnio mi się złożyło, że mi się żalą ludzie fotograficzni, których znam i lubię. Że ktoś im pojechał po fotach, a że bana dostali, a że przyczepił się do nich jakiś fotohejter i komentuje nieprzychylnie, a że modelka nie przyszła na sesję, a że kurwa deszcz pada. Samo w sobie zdumiewa, że akurat mnie się żalą, dziadowi wrednemu, ale okej.
Odsyłam do moich wpisów o krytyce zazwyczaj5, jakoś chyba nie dociera.
Postanowiłem więc zrobić krótki rekonesans i od jakiegoś czasu sobie na różnych fotograficznych miejscach, głównie na fejsbuku pozwalam na mało eleganckie prztyczki w stronę zdjęć ludzi, których nie znam6. Czysty trolling. I obserwuję reakcje.
Muszę powiedzieć, że są rozczarowujące. W znakomitej większości - obrażanie się, łzy i różne przykre słowa.
Widzieliście kiedyś mimozę? To taka niepozorna roślinka, która reaguje na dotyk, składając liście. Haptotropizm7. Z tego powodu stała się ona synonimem nadwrażliwości u ludzi.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie ma nic złego we wrażliwości. Wręcz przeciwnie, bez wrażliwości nie ma sztuki. Trzeba tylko tę wrażliwość skierować we właściwą stronę. W stronę rzeczy, które robicie. Nie w stronę ludzi, którzy to komentują.
Wracając do początku wpisu - skierujcie się wrażliwością w stronę sztuki, a tyłem w stronę rzeczy, które nie mają nic wspólnego z waszymi zdjęciami.
Bądźcie jak ten motylek słynny.
Miejcie to w dupie.
Bądźcie w tej kwestii mentalnymi starcami.
Odrzućcie stary naskórek.
Dam wam może jeszcze praktyczny przepis, jak sobie radzić z męczącymi komentatorami, krytykami i innej maści trollami.
Przede wszystkim, przede wszystkim, styl. Styl ponad wszystko. Nie ciskać się, nie bluzgać, nie płakać. Trzymać fason.
Kiedyś interesowałem się teatrem improwizowanym8. To jest taka forma teatru, w której nie ma scenariusza, aktorzy realizują jedynie bardzo ogólnie nakreśloną fabułę. O ile w ogóle. Pomyślcie o "Spadkobiercach", to jest właśnie to.
Podstawą dobrego teatru improwizowanego jest flow. A dobry flow polega na tym, że aktorzy sobie nie przeczą. Przechodzą z jednej kwestii do drugiej płynnie, unikają stopowania dialogu twardym "nie".
Na tej samej zasadzie można sobie radzić z trollem. Nie ciskać. Nie przeczyć. Zgodzić się. Zejść na ten sam poziom, czyli zazwyczaj wczesnego przedszkola. I odwrócić role, samemu stać się trollem.
Przykład:
"Twoje zdjęcie jest kiepskie, bo ma kompozycję słabą i kadr bez sensu i w ogóle nie jest z pełnej klatki na pewno, ani analogowe"
"Tak, możliwe że masz rację, niestety jednak nie mogę przyjąć twojej krytyki, bo przejrzałem twoje portfolio i nie wydaje mi się, żebyś był na poziomie fotograficznym, który by cię upoważniał do pisania krytyki pod cudzymi zdjęciami. Ale dzięki, że się starasz być pomocnym."
To jest taka prymitywna, banalna, sztuczka retoryczna, ale zawsze działa, sto procent. Niezależnie, czy stracicie czas faktycznie przejrzeć to portfolio, ani czy ono jest dobre, czy tam słabe. Działa niezawodnie. Od tego miejsca role się odwracają. Efekt jest taki, jakby ktoś nadepnął na kota. Wrzask i machanie łapami. Dlaczego? Ponieważ ludzie, którzy piszą te komentarze, w większości znakomitej są takimi samymi mimozami. Krytykują, maskując własną niepewność. Ludzie, którzy są spokojni co do swoich dzieł, nie tracą czasu na wmawianie sobie, że inni są gorsi.
Ćwiczcie.
Teraz idę zabijać grubasa, żeby moje fizyczne dupsko nie zrobiło się większe od metaforycznego.
Do jutra.

1) ale prędzej czy później, obiecuję.
2) no, dwa. O jednym będzie dalej, a ten drugi to zapomniałem. Jedną z wad starości jest krótka pamięć, czasem tak krótka że zaczynając przypis zapominam o czym miał być.
3) chociaż patrząc na żałosną kondycję naszego wspaniałego narodu, ta prawdziwa też.
4) wszyscy trzej co moje wynurzenia śledzicie. Pozdrawiam przy okazji.
5) których parę popełniłem przecież w tym celu właśnie, żeby się nie powtarzać przy każdej okazji.
6) żeby nie było, że jestem kompletnym członem dodam, że wybieram zdjęcia słabe, które na nic lepszego nie zasługują.
7) mój mózg to totalny śmietnik informacji bezużytecznej w dobie Wikipedii.
8) jak wyżej. Śmietnik w mózgu.