niedziela, 17 maja 2015

Skocz mnie na warstat

Sierota



(...)
- Bierzemy francuza, gazrurkę i idziemy.
- En avant, mes enfants.
- Chwileczkę... nie francuza, nie gazrurkę, tylko weźmiemy kubeł farby emulsyjnej i pędzel. I wiesz, co zrobimy, docent?
- Nie wiem panie majster.
- Na tym murku, a propos jego warstatu, napiszemy: "Maruszeczko pitekantropus erektus".
(...)
Jonasz Kofta, Stefan Friedman "Fachowcy"


Właśnie skończyliśmy kilkudniowe warsztaty z Andrzejem "Fetishem" Frankowskim1, o których zresztą na końcu wpisu nieco więcej. Zeszło mi już trochę powarsztatowe PTSD2, w związku z czym postanowiłem, że napiszę parę słów o warsztatach. Bo czyta się wiele o warsztatach z punktu widzenia uczestników, ale jakoś nie trafiłem na wrażenia prowadzących. Więc spiszę własne, może kogoś zaciekawią3
 Nie potrafię się wypowiedzieć za innych warsztatoprowadzących, ale mnie za każdym razem, kiedy patrzę na uczestników, nurtuje pytanie: po co tu przyjechaliście? Na pierwszy rzut oka odpowiedź powinna brzmieć: nauczyć się fotografować, ale nawet po króciutkiej chwili zastanowienia okazuje się to bzdurą4. Fotografować przecież każdy uczestnik już umie. Nie przyjeżdżają na takie warsztaty ludzie, którzy dopiero kupili pierwszy aparat i chcą się nauczyć, co to jest ta główka na kółku trybów5. Zdarzyło mi się prowadzić warsztaty dla ludzi, którzy mają znakomite portfolia. Więc, po co?
Jest pewien rodzaj tremy, kiedy patrzę na tych ludzi, zanim zaczniemy rozmawiać, fotografować. Czego mogę ich nauczyć, co ja właściwie mogę pokazać takiego, czego by sami nie wymyślili? Nie chcę być szarlatanem6, hochsztaplerem, cwaniaczkiem żerującym na chwilowej popularności. Ale nieodmiennie gdy poruszam ten temat, ludzie którzy byli na tych warsztatach pukają się w głowę. Bo stwierdzenie, "czego mogę ich nauczyć", to tak naprawdę niedocenianie uczestników. Przecież oni wiedzą, po co przyjeżdżają. Nie jadą w ciemno. Widzą zdjęcia, chcą wiedzieć jak były zrobione. Za każdym razem kiedy warsztaty już się zaczynają, wygląda to podobnie. Wychodzi fascynacja, pasja, która nieodmiennie napawa mnie szacunkiem. Trema pierzcha, jak budki z hamburgerami na dworcu przed kontrolą sanepidu. Bo to są sami swoi. I w sumie niewiele się to różni od zwykłej sesji portretowej7. Po prostu automatycznie zaczynam warsztatowiczów lubić. Oczywiście wychodzi ta bariera, ten chiński pokój, o którym pisałem wcześniej. Mogę tłumaczyć, jak osiągnam jakiś efekt, jak pracuję z modelem, jak świecę, jak kadruję, po co męczę się z tym wielkim analogiem8. Ale nigdy nie dam rady wytłumaczyć dlaczego robię te zdjęcia. Dlaczego portret, dlaczego taki a nie inny, czemu tak się "ograniczam"9. Tego niestety przekazać się nie da. I to jest bardzo dobrze, że się nie da. Mam bowiem taki nawyk, że śledzę sobie przez jakiś czas portfolia, fanpejdże, tudzież inne internetowe miejsca, w których fotograficznie udzielają się ludzie, którzy biorą udział w moich warsztatach10. Ciekawi mnie, czy jakiś trwały ślad mogą takie warsztaty odcisnąć na ich twórczości. I wiecie co jest fascynujące? Że chociaż można dostrzec jakieś fragmenty, jakieś ślady techniki świecenia, czy postprocesu, to tak naprawdę bardzo szybko to się wchłania i asymiluje. Ludzie robią swoje rzeczy, biorąc to co chcą i przetwarzając to przez swoje własne widzenie i czucie. Miałem ostatnio rozmowę taką w guście "A nie boisz się, że ci wszyscy ludzie będą robić takie jak ty, a potem przestaniesz być oryginalny, rozmyjesz się twórczo?"
No więc nie, nie boję się. Bo tak to nie działa. Może przewinie się kilka zdjęć będących kalką z moich - jakimiś próbami, jakąś walką z materią, ze światłem, ale to minie. Bo ludzie nie chcą kopiować. Nawet jeśli myślą, że chcą kopiować, tak naprawdę nie chcą. Chcą robić zdjęcia swoje, nie moje. Czego chcą ode mnie, to technika. Sztukę mają wewnątrz i tej techniki im tylko tyle trzeba, żeby tę sztukę wydobyć. Wyłazi to zresztą od razu w trakcie warsztatu - bardzo często to, czego chcą się dowiedzieć ludzie, nie jest tym, czego bym się spodziewał. Padają pytania o rzeczy, nad którymi nigdy się nie zastanawiałem - rzeczy które po prostu robi się i już. A potem widzę że jednak ma to sens, bo ludzie biorą te odpowiedzi i robią zupełnie inne rzeczy fotograficznie z tymi samymi środkami. Wygląda to tak, że uczę się od nauczanych11. To też jest piękne.

Na koniec o tych ostatnich warsztatach, które mnie natchnęły do tego wpisu. Jak wiele dobrych rzeczy w moim życiu, są one efektem przypadku. Przypadku, że Andrzej tak wiele robił sesji z Dagmarą, i że ja też, i że Dagmara zaskoczyła nas tym pomysłem na formułę portret vs akt. Bo jest ogromna ilość warsztatów w tej chwili, prowadzonych przez znakomitych ludzi fotografii. Wymyślenie czegoś choć trochę oryginalnego nie jest proste i ten Dagmarowy pomysł był prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Bo chociaż obaj robimy skrajnie odmienną fotografię, okazało się, że sobie nie przeczymy, nawet kiedy faktycznie mówimy zupełnie przeciwne rzeczy. I że bezczelnie mogłem trochę wchłonąć fetishowego mojo. Więc będzie powtórka. A jak się uda to i powtórka powtórki. O czym możecie przeczytać na specjalnie zorganizowanym fanpejdżu.

Do następnego. A będzie o walce z paździerzem.

PS. Krótka aktualizacja. Wspólne warsztaty musieliśmy niestety odwołać z przyczyn tak zwanych niezależnych. Zamiast tego zapraszam na warsztaty portretu ekstraordynaryjnego w tym samym terminie, niestety bez Fetisha.



1) jeśli nie wiecie, kto to jest Fetish, to raczej jesteście z innej planety. Ale na wszelki wypadek, dla przybyszy z obcych światów, kliknijcie tu
 2) jest to rodzaj urazu psychicznego, polegającego na przejściu z bycia gwiazdą rocka do zwykłego prola. Traumatyczne. Ma to nawet jakąś nazwę naukową, ale nie potrafię sobie w tej chwili przypomieć.
 3) Teoretycznie rozumiem, że nikogo nie powinno to interesować, ale ciągle natykam się na ludzi, którzy czytają tego bloga. Podejrzewam więc, że znajdą się i tacy których zainteresuje taki temat.
4) zupełnie jak wypowiedzi naszych rodzimych polityków
 5) Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, że to zawsze jest kobiecy profil. Producenci raczej słusznie zakładają, że podstawowym nabywcą będzie facet i że pierwszym obiektem, nad którym będzie się fotograficznie znęcał, będzie jego dziewczyna. Cwane, co?

6) nie takim szarlatanem w każdym razie. Mogę być takim co najwyżej.
7) o ile można mówić o czymś takim jak "zwykła" sesja portretowa. Nie osiągnąłem chyba jeszcze tego poziomu rutyny, bo każda sesja jest dla mnie niezwykła.
8) nieodmiennie fascynujące polaroidy przypominają mi, moją pierwszą sesję z materiałami natychmiastowymi. Nigdy się nie znudzi.
9) to jest zresztą pytanie, które często pada i nieodmiennie wywołuje u mnie frustrację wynikającą z niezrozumienia. Bo to nie jest ograniczenie, nie dla mnie. To jest temat na całe życie.
10) czujecie się teraz stalkowani drodzy warsztatowicze?
11) co nie znaczy, że zwracam koszty.