wtorek, 8 lipca 2014

Ekstraordynaryjnego kieszonkowy przewodnik po prawdziwych aparatach.


Tekst mi się rozrósł nieco ponad zamierzenia, więc przypisy wstawiam pod adekwatnymi częściami, a nie na samym dole - żeby się wygodniej czytało.
Ostatnio jakoś tak się dzieje, że ludzie pytają mnie, jaki średni aparat sobie kupić. Otrzymuję, można by napisać, wiele1 zapytań. Jako, że jestem wielkim wyznawcą Kanapy Brzechwy2, postanowiłem spisać swoje doświadczenia ze średnioformatowymi aparatami, żeby mieć łatwego linka do ciskania pytalskim.
Opiszę pięć średnioformatowców które miałem, bądź to na własność, bądź na dłuższe używanie. Na powyższym zdjęciu możecie je zobaczyć razem - rodzaj dowodu, że wszystko co napiszę, to moje osobiste doświadczenia związane z używaniem tych aparatów. Z całą pewnością znajdą się ludzie, których doświadczenia są inne. To normalne3. Potraktujcie więc to co piszę, z odrobiną dystansu, zwłaszcza jeśli miłość do sprzętu spowoduje że coś w poniższym tekście was urazi. Nie będę się rozpisywał parametrami technicznymi, bo każdy z tych aparatów jest opisany w czeluściach internetu do zrzygu, wujek Google na pomoc tutaj. Napiszę jak się tego używa. Postaram się też podać, kto tym fotografuje, żebyście ewentualnie mieli kogo męczyć pytaniami oprócz mnie. Wrzucę po jednej focie, żeby było wiadomo, że coś tym robiłem innego niż skrzynki pocztowe i tablice testowe.
Zacznę, niczym Biblia, od Genesis. Genesis rodzimej4 fotografii średnioformatowej:

1) w języku mediów, wiele, czyli więcej niż trzy.
2) jeden z powodów dla których nie mogę, jak przystało na polaka patriotę, winić za swoją biedę Tuska, to wrodzone lenistwo. Drugi - deficyt szarych komórek. Biedny bo głupi, głupi bo biedny, sprzężenie zwrotne i wstęga moebiusa...
3) ale ja tam wierzę w swoje doświadczenia. Bo są moje i już.
4) prawie rodzimej, ale jesteśmy w końcu wszyscy dziećmi Krajów Demokracji Ludowej


Pentacon Six TL (na zdjęciu pierwszy z lewej)



Zasadniczo, jest to typowa lustrzanka jednoobiektywowa, taka sama jak wszystkie w pełni manualne jednoobiektywowe lustrzanki małoobrazkowe, tylko większa, jakby spuchnięta. PSIX ma wszystkie cechy właściwe produktom krajów po niewłaściwej stronie żelaznej kurtyny. Jest toporny, brzydki, ciężki i zawodny1. Jest to jednocześnie najlepszy aparat od jakiego można sobie zacząć średnioformatowe pstrykanie. Mam do tego aparatu stosunek jak do mojej osobistej lepszej połowy. Bezkrytyczna miłość, zaprawiona momentami, w których wziąłbym najchętniej młotek i zakończył ten związek...

Jest wygodny - znacznie bardziej od kostkowato-klockowatego Hasselblada.
Jest prosty w obsłudze - przysłona, czas, migawka. Nic więcej.
Robi kwadratowe zdjęcia2
Nakłada klatki3
Co jakiś czas zaczyna mieć problemy z synchronizacją i czasem 1/1254
Jest delikatny. Zaskoczenie pełne. W ręku ciężki toporny, a naprawdę delikatny, jak sumienie lekarza podpisanego pod deklaracją. Można uszkodzić napęd migawki, jeśli w niewłaściwy sposób się go naciąga...
Jest TANI. Najtańszy ze wszystkich opcji w jednoobiektywowych lustrach średnioformatowych.
Dostępny do niego jest bodaj najlepszy portretowy obiektyw w średnim formacie - Sonnar 180 2.8. Wydawałoby się że sprzęt wymarzony dla portrecisty ekstraordynaryjnego5, ale, niestety - ma tragiczny czas synchronizacji, który czyni go dramatycznie trudnym w pracy ze światłem błyskowym. Z bólem serca, dyskwalifikacja.
Jeśli jednak nie jesteście studyjni, oraz nie macie ciągot lanserskich, bardzo trudno jest przebić ten aparat. Cena, dostępność szkła, łatwość serwisowania6, banalnie prosta obsługa, obłędny obrazek z Sonnara. Bardzo trudno to przebić. Uwaga jednak na protoplastę Pentacona Six, Practisixa. Ten aparat jest jeszcze bardziej zawodny - psuje się od głośniejszego kichnięcia.

Bardzo wielu polskich fotografów, znakomitych fotografów, używa tego postsocjalicystycznego złomu. Na przykład Andrzej "Fetish" Frankowski.

Skoro zacząłem od Pentacona, to przeskoczę od razu na drugi koniec praktycznie każdej skali jaką można przyłożyć do średnioformatowego aparatu -

1) ma też ten niezwykły charakter demoludowej mechaniki, który sprawia, że w ręku trzyma się jak metalową skrzynkę wypełnioną do połowy gwoźdźmi. I podobnie brzmi, jak się potrząśnie.
2) kwadrat jest idealnym formatem dla artysty, poważnie. Kiedyś o tym też napiszę.
3) KAŻDY egzemplarz (a miałem cztery) nakłada klatki prędzej czy później. Wiele razy usłyszycie, że ktoś ma taki, co nie nakłada. Bzdura. Jedyne egzemplarze, które faktycznie nie nakładają, to te które przeszły specjalną operację rozdzielenia napędu migawki od przesuwu kliszy, oraz te, które zostały zmodyfikowane w pewnym warsztacie w Niemczech, który za tę usługę pobiera opłatę w wysokości mniej więcej dziesięciokrotnej wartości rynkowej używanego korpusu w dobrym stanie.
4) smary się zastają. Taki urok sprzętu.
5) bądź aspirującego portrecisty ekstraordynaryjnego, w przypadku innym niż mój
6) a przyda się ten serwis, oj przyda. Ale można to potraktować jako przygodę - będziecie mieć szansę poznać lokalnego serwisanta zabytkowego sprzętu fotograficznego. Będzie to zazwyczaj starszy pan w okularach, wyposażony w maleńkie pomieszczenie zagracone do imentu fascynującymi fotomanelami oraz bardzo specyficzne poczucie humoru. Dla samego spotkania z tym panem warto raz zanieść jakiś stary aparat do serwisu.


Hasselblad 500c/m (na zdjęciu drugi z lewej)


Jeśli macie w sobie choć odrobinę z lansera, to jest aparat dla was. Hasselblad to firma, która przez lata właściwie rządziła całym rynkiem średnioformatowców. Inne firmy mogły próbować się zbliżyć do legendy, ale żadna nie była w stanie zagrozić jej pozycji. Charakterystyczna ramka z ząbkami była powodem do dumy każdego fotografa PRL-u, którego było stać na tę magiczną kostkę1
Przejście z Pentacona na Hasselblada może być przyczyną groźnego szoku sensorycznego - aparat jest idealnie solidny, wszystkie części pasują, nic nie lata w środku, nie stuka, nie dzwoni. Mechanizmy pracują miękko i płynnie, lustro nie trzęsie aparatem jak kibic Legii kostką brukową. Sprzęt ocieka wręcz solidnością, jak rzeczona kostka w kontakcie z hełmem policjanta. Po prostu działa. Nie ma problemów z naciągiem migawki, nie ma problemów z nakładaniem klatek, nieszczelnością kasety. Jest malutki i bardzo przenośny - ze względu na ten kostkowaty kształt dobrze się pakuje. Znakomita szklarnia firmy Zeiss, migawka centralna - dzięki niej aparat synchronizuje na każdym czasie, bardzo pożądana cecha dla fotografów studyjnych oraz wszelkiej maści strobistów.
Nie jest jednak bez wad. Przede wszystkim ta sama obudowa w kształcie prostopadłościanu, która sprawia że jest tak mały i przenośny - o ile w przypadku korzystania z kominka da się w miarę wygodnie tego używać, trzymając go po prostu na dłoni lewej ręki, o tyle praca z pryzmatem jest diablo nieporęczna. Potrzebny jest trzeci staw w ręce2.
Poważniejszą wadą3 jest jednak kultowość. Kultowość bowiem sprawia, że aparat ten jest drogi.
Jeśli macie w sobie żyłkę lansera, chcecie błyskać, cenicie niezawodność - to jest to. Legendarny aparat. Drogi. Ale, nie tak drogi jak nawet najtańsza współczesna "pełna klatka"4. Każdy sam sobie musi odpowiedzieć czy dla niego.

Leszek Kowalski robi, albo robił sporo Hasselbladem, wydaje mi się też że Róża Sampolińska robi na nim swoje analogowe rzeczy.

Następny w kolejce, wół roboczy studyjnych fotografów na całym świecie:

1) do tego stopnia, że widziałem ramki pod powiększalnik przeznaczone do sztucznego generowania tych szpanerskich ząbków.
2) podobne wrażenie mam tylko jak muszę używać którejś z zaawansowanych lustrzanek Canona. Do operowania tym kółkiem na plecach aparatu i jednoczesnej obsługi przycisków z przodu obudowy nad wyświetlaczem potrzebne są dodatkowe stawy w kciuku i palcu wskazującym.
3) bo do tej kostkowatości idzie się przyzwyczaić, podobnie jak do ekwilibrystycznych operacji na Canonie.
4) tfu, tfu.


Mamiya 67RB (na zdjęciu drugi z prawej)



Mamiya 67RB nie jest ani przenośna, ani poręczna, ani kultowa. Nie ma do niej Sonnara 180 2.8. Ergonomicznie jest to wielka pomyłka. Na każdym kroku czyhają zasadzki, nie można zapomnieć o aparacie i skupić się totalnie na zdjęciach, bez zrobienia kilkudziesięciu rolek kliszy i popełnienia co najmniej kilku przypadkowych multiekspozycji, zdjęć w niewłaściwej orientacji oraz błędów ekspozycji wynikających ze złego odczytania tabelki ekspozycji na miechu. Miałem taki moment opadu rąk, próbując wytłumaczyć dziewczynie, która chciała odkupić ten aparat, jak się nim posługiwać. Nie przyjął się.
Nie potrafiłem polubić tego aparatu1, jest ekstremalnie nieemocjonujący2 mimo tego, że zrobiłem nim sporo udanych rzeczy. Jest jak taki trochę bardziej skomplikowany pięciokilowy młotek. Narzędzie przydatne i skuteczne3, ale trudno polubić młotek.
Zaleta - cena. Aparat tani. Szkła są znakomite i tanie. Droższy od Pentacona, trudny w obsłudze i nie tak łatwy w plener, ale rekompensuje niezawodnością - nie ma totamto, jak operator czegoś nie spaprze, aparat po prostu działa i już.

Kłopocik, nie znam nikogo, kto fotografuje Mamiyą RB67. Nasierowska nią fotografowała, co samo w sobie jest znakomitą rekomendacją, ale nie sądzę żeby można było ją zapytać o wrażenia4

1) a uważam to za bardzo ważną rzecz, lubienie sprzętu na którym się pracuje.
2) nie licząc bluzgów przy przeglądaniu wszystkich spapranych multiekspozycją kadrów.
3) i nawet podobne w wadze.
4) raczej nie obejdzie się bez seansu spirytystycznego.


Mamiya 645AF(D) (pierwszy z prawej na zdjęciu)



Miałem dwa egzemplarze do użytku, wersję z i bez (D). Różnią się możliwością przypięcia cyfrowego tyłu, dla fotografa analogicznego są identyczne.
Przyznam szczerze, że 645 to format dla mnie niekomfortowy. Za mały żeby naprawdę było fajnie, za duży, żeby sprzęt był niewielki. Niemniej jednak, Mamiya 645AF(D) to bardzo wygodna lustrzanka jednoobiektywowa z prostym, ale w miarę skutecznym autofocusem. Idea jest podobna jak w Pentaconie, przy czym tam mamy do czynienia ze spuchniętą lustrzanką manualną, a tutaj z czymś w rodzaju małoobrazkowej lustrzanki z autofocusem z połowy lat 90, którą ktoś zakopał w ziemi i dużo podlewał aż urosła. Autofocus jest jednopunktowy, w miarę skuteczny, ale ze względu na niedużą GO trzeba uważać przy przekadrowywaniu. Na szczęście aparat posiada bardzo duży i jasny wizjer1, w którym bardzo łatwo oszacować ostrość i w razie draki dokonać poprawek. Niestety nie mogę z czystym sumieniem polecić tego aparatu, choć jest fajowy. Na plus przemawia ergonomia, naprawdę obsługuje się to zupełnie komfortowo, dla kogoś przyzwyczajonego do zaawansowanego lustra cyfrowego [takiego z dwoma kółkami umieszczonymi po bożemu, nie tak jak u Canona] przesiadka jest totalnie bezbolesna. Na minus - zawodność. W obu egzemplarzach, które miałem do testowania były problemy. Wystarczy, żeby podejrzliwie spoglądać na taki wydatek - a nie jest to mały wydatek, bo trzyma cenę - i to również zaliczam do wad. Testowałem ten aparat, jak widać na załączonym obrazku, pod kątem zakupienia go do fotografii pamiątkowo rodzinnej i jako taki sprawdzałby się znakomicie, gdyby nie właśnie awaryjność. Być może przypadkowa, ale jednak.

Nikogusieńko nie znam, kto tego używa na co dzień, sorry.

Na koniec zostawiłem swój podstawowy aparat.

1) jedno spojrzenie w taki wizjer i człowiek nabiera nieco innej perspektywy o tym, co to właściwie znaczy duży i jasny wizjer. Polecam zwłaszcza działom marketingu różnych firm produkujących aparaty, na leczenie z wciskania kitu terapia jak znalazł.


Fuji GX680 (na zdjęciu na honorowym miejscu w środku)



Kiedy początkiem lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia aparat wszedł na rynek, wywołał masowy ślinotok u wielu rodzimych fotografów studyjnych, architektonicznych i pejzażowych1. Lustrzanka średnioformatowa wyposażona w przesuwy i pokłony o przyzwoitych zakresach, bez upierdliwości i kosztów wielkiego formatu. Oraz obiektywy, fantastyczne obiektywy2. Fantastyczne, JASNE, obiektywy. Portretowy Fujinon 180 3.2 jest po prostu niemożliwie dobry. Do tego z pokłonami i przesuwami. Nirwana portrecisty ekstraordynaryjnego3.
Sam aparat jest ogromny i nieporęczny. Wymaga solidnego statywu i głowicy, najlepiej zębatkowej4. Jak widać na zdjęciu, nawet duża i toporna Mamiya wydaje się w porównaniu subtelna i niepozorna. Najlepiej pracuje się za pomocą dołączonego w zestawie wężyka, bo spust migawki umieszczono w zdecydowanie dziwnym miejscu. Matówka kryje pole większe od kadru co jest dość niezwykłe, ale bardzo praktyczne. Pentalustrzany wizjer rozmiarem obrazu i jasnością może wpędzić w kompleksy każdy współczesny aparat z "superjasnym" pryzmatem albo elektronicznym wizjerem. Niestety, jest to typowy sprzęt z przełomu lat 80 i 90, co znaczy, że jest "skomputeryzowany". Komputeryzacja polega na tym, że wymaga specjalnej baterii, praktycznie niedostępnej, bądź adaptera do standardowych paluszków, który co prawda jest dostępny (na ebayu jest tego bez liku), ale za to koszmarnie drogi. Można sobie z tym problemem poradzić na różne sposoby, ale nie jest to nic fajnego. Oprócz tego "komputer" sygnalizuje ostatnią klatkę, a także duże błędy ekspozycji5. W połączeniu z odpowiednim kominkiem "komputer" dodaje opcję priorytetu przysłony. Kominek ten kosztuje w tej chwili więcej niż korpus, a jego przydatność w studio jest zerowa, więc i tutaj "komputer" jest nieużyteczny.
Cenowo jest nieźle. Ponieważ aparat w czasach analogicznych był dostępny wyłącznie profesjonalistom, jest praktycznie nieznany, a co za tym idzie, niekultowy. Niekultowość ma dobry wpływ na cenę. Co prawda nie jest tak tanio jak Pentacon, czy nawet Mamiya 67RB, ale biorąc pod uwagę moc, jest w miarę dobrze.
Mimo wszystkich zalet, mam problem z rekomendacją tego aparatu. W tej chwili jest to praktycznie wyłącznie sprzęt do portretu. Faktycznie, jest to najlepszy sprzęt do portretu jaki można sobie wymarzyć, ale jednak, tylko do tego. Do fotografii architektury, pejzażu, właściwie czegokolwiek innego niż portret, lepsza będzie banalna cyfrowa pełna klatka.

Jeśli chodzi o fotografów używających tego sprzętu - ja używam GX680, co w sumie też jest niezłą rekomendacją. Uwielbiam ten aparat, możecie mnie pytać, zagadam was na śmierć.

1) uwaga stritowcy - to nie jest puszka dla was. Serio. Wiem że ludzie robią nią strita, ale ludzie potrafią z zapałek budować domki jednorodzinne, więc to żaden argument. Na strita weźcie Hasselblada.
2) tu ważna uwaga. Większość średnioformatowego szkła jest bardzo dobra. Wynika to z większej tolerancji na problemy - im większa klisza, tym łatwiej zaprojektować sensowne obiektywy. Dotyczy to również szkła radzieckiego i enerdowskiego, to również w znakomitej większości dobrze rzeczy są.
3) tudzież aspirującego, patrz wyżej.
4) zapomnijcie o kulowych, nawet na porządnej głowicy kulowej aparat gibie się jak wańka-wstańka.
5) to jest swoją drogą fascynująco zrobione. Światłomierz mierzy bowiem światło odbite od kliszy i jeśli ekspozycja będzie spaprana o więcej niż +/-2ev, sygnalizuje problem brzęczykiem. Sęk w tym, że robi to PO ekspozycji. Innymi słowy brzęczyk można przetłumaczyć na "Haha, spaprałeś fotę panie pożalsięboże fotograf". Intrygująca implementacja przydatnej funkcji...


Wielcy nieobecni

Tych pięć aparatów to oczywiście mikry wycinek rynku średnioformatowych lustrzanek. Jednak zdecydowałem się napisać tylko o tych, którymi faktycznie robiłem zdjęcia. Boję się pisać o rzeczach, na których się nie znam - nie chcę by powstał z tego wpisu typowy test sprzętu fotograficznego, z tabelkami ale bez wartych uwagi zdjęć. Niemniej, na szybko wspomnę szybko o kilku inych opcjach1:
Pentax 67 - sprzęt podobny do Pentacona Six, nieco większy, droższy i z jeszcze gorszym czasem synchro. Za to (podobno) niezawodny. Są też do niego obiektywy z migawką centralną, więc przy odrobinie wysiłku i kasy da się ogarnąć i studio i plenery. Jak nazwa wskazuje, nie jest kwadratowy, więc uwaga na artyzm. Używa tego Maciek Leśniak, którego raczej możecie znać ze znakomitych wielkoformatowych wyczynów. Więc prawdopodobnie używa tego Pentaxa jak inni ludzie kompaktu.
Rolleiflex SL66 - Wygląda jak skrzyżowanie Mamiyi RB67 z Hasselbladem. Ma pokłon w dość ograniczonym zakresie (8 stopni). Centralna migawka, kwadratowy kadr. Ekstremalnie wysoki współczynnik kultowości, czyli również ceny. Używa, bądź używał tego Gregor Laubsch.
Hasselblad 200 - Droższa wersja, wyposażona w migawkę szczelinową o fantastycznym jak na lustrzankę średnioformatowym najkrótszym czasie migawki, wynoszącym 1/2000s. Kultowość jak zwykle podbija cenę (która i tak była wyższa od serii 500). Nie znam nikogo, kto by używał tej wersji.
Kiev 88 - radziecka kopia Hasselblada 500 c/m, z migawką szczelinową zamiast centralnej. Jak każdy radziecki sprzęt, wymaga specyficznego nastawienia mentalnego, przede wszystkim tolerancji na sprzętowe narowy. Zasadniczo ma swoje mocowanie obiektywowe, ale istnieją wersje z mocowaniem Pentacona. Niska cena. Używa go świetny Michał Buddabar, trudno o lepszą rekomendację, ale uwaga: radziecki sprzęt to radziecki sprzęt, spodziewajcie się niespodziewanego.
Kiev 60 - tak jak Kiev 88 jest kopią Hasselblada, tak Kiev 60 jest kopią Pentacona Six. Co jest niesamowite w sumie. Radziecka kopia ledwo co działającego enerdowskiego wynalazku. Jeśli miałbym się wypowiedzieć - tylko dla żołnierzy hardkoru.
ARAX - arax to firma, która przejęła sprzęt i fabryki Kieva. Robią unowocześnione i usprawnione wersje Kievów, pod nazwą ARAX 60 i ARAX CM. Miałem kiedyś dyskusję bardzo fascynującą z użytkownikiem ARAXa 60, który stwierdził że mój brak zaufania do radzieckiego sprzętu jest głupotą i w ogóle nie umiem robić zdjęć a moja stara przeszła Super Mario w lewo. ARAXem 60 a dokładnie customizowanym egzemplarzem pod nazwą ARAX REX fotografuje Marcin Twardowski, co uważam za bardzo mocną rekomendację.
Bronica SQ (różne wersje są). Bronica to taki japoński Hasselblad. Aparaty są bardzo podobne i mają bardzo dobrą opinię. Ponieważ nie są kultowe, można je kupić bardzo tanio, czasem trafiają się w cenach Pentacona. Większość moich uwag do Hasselblada pewnie ma odniesienie także do Broniki, ale raczej kierujcie się ludźmi, którzy ten sprzęt znają z autopsji. Na przykład znakomity portrecista Marcin Szwaczko, czyli Czarnobiałykwadrat. Jego męczcie jeśli interesuje was Bronica.
Contax 645. Jako znacznie lepsza alternatywa dla Mamiyi 645. Podobny w konstrukcji i działaniu, znany raczej z niezawodności w odróżnieniu od Mamiyi, obiektywy Zeissa. Niestety kultowy, cena kosmiczna. Nikogo nie znam w kraju Tuska, kto by tym robił zdjęcia.

1) bierzcie to w duży nawias, wiem że takie są, wiem że ludzie sobie chwalą, zdjęć tym nie robiłem.

Tyle mi na myśl przychodzi. Pomijam lustrzanki dwuobiektywowe i dalmierze, jako że w fotografii jaką uprawiam są raczej niepraktyczne. Jeśli coś nakałapućkałem, zwłaszcza w opisach sprzętu, którego nie miałem w ręku, dajcie znać, poprawię się. Jeśli wydaje się wam, że nakałapućkałem w opisie sprzętu, który mam lub miałem, też dajcie znać, ale mogę nie poprawić, bo raczej wiem co piszę. Jeśli urodzą się jakieś dobre pytania, będę redagował ten tekst.