wtorek, 15 stycznia 2013

Dziesięć tysięcy

Płynne złoto

Dzisiaj będzie trochę na smutno.

Kiedy kilka lat temu na dobre wyzwoliłem się z niewoli analogowej fotografii, chciałem robić wszystko. Chciałem fotografować pejzaże, robić strita, śluby, faszyn, makro1 i każdy inny rodzaj fotografii jaki tylko można sobie wymarzyć. Biegałem po ulicach błyskając ludziom w twarz w stylu Bruce'a Gildena, zrywałem się o szalonych godzinach, by wczołgiwać się z plecakiem sprzętu na górskie szczyty przed świtem, wpychałem na wesela z aparatem wyposażonym w kitowy obiektyw. Trwało to w sumie dość krótko, bo bardzo szybko okazało się, że i owszem, można fotografować na przyzwoitym poziomie w kilku dziedzinach na raz. Ale żeby być dobrym, naprawdę dobrym2, trzeba się skupić. Ograniczyć.
Kanadyjski publicysta Malcolm Gladwell powiedział, że do zostania prawdziwym mistrzem, wirtuozem, guru, w jakiejś dziedzinie, trzeba jej poświęcić dziesięć tysięcy godzin.
Dziesięć tysięcy godzin poświęconych wyłącznie fotografowaniu, nie siedzeniu w ciemni czy przy kompie. Być może wydaje się to niewiele, ale przeliczając to na sesje, które trwają w porywach cztery godziny (nie licząc przygotowań oczywiście), to dwa i pół tysiąca sesji. Nawet fotografując codziennie, w weekendy i święta - osiem lat. Trudno to trochę ogarnąć.
Jeden z największych, jeśli nie największy, portrecista dwudziestego wieku Yousuf Karsh, wykonał 15,312 sesji3. Rzecz trudna do wyobrażenia, dziesiątki lat za obiektywem - ale jego fotografie mówią same za siebie.
Kluczowe dla dzisiejszego wpisu słowo, to specjalizacja. Nie da się zrobić dziesięciu tysięcy godzin we wszystkich dziedzinach fotografii. Trzeba się skupić, skoncentrować, wybrać. Trzeba poświęcić rzeczy mniej fascynujące dla rzeczy najważniejszych. Albo pogodzić się z byciem przeciętnym4.
I to jest właściwie smutne.
A jeszcze smutniejsze jest, że nie ma gwarancji. Można zrywać noce, topić grubą mamonę w sprzęcie, zaciągać kredyty, reklamować się w gazetach, robić dziennie siedemdziesiąt fotek w ogródku i wciąż pozostać miernym pstrykaczem. Dopóki się nie spróbuje, nigdy nie będzie wiadomo. Ceną za próbowanie jest zaniedbanie rzeczy ważnych. Naprawdę ważnych5. Czy warto, to już każdy musi sobie sam odpowiedzieć.

1) no dobra, bez przesady. Makro nie.
2) ekstraordynaryjnym. Swoją drogą ciekawe, w jaki sposób przykładamy do oceny swojego zaawansowania kategorie moralne - dobry, zły.
3) według informacji ze strony www.karsh.org
4) co nie jest niczym złym. Ambicja to choroba.
5) w życiu są rzeczy ważne - praca, mieszkanie, zdrowie. Jest rzecz najważniejsza - rodzina. No ale przede wszystkim jest fotografia. To żart. Tak myślę.

PS. Jak to było zrobione.

Ano tak. UWAGA: filmik powstał kilka lat temu, byłem młodszy i rzucałem mięsem6.

6) teraz też rzucam, ale wyłysiałem i obrodziałem.

wtorek, 8 stycznia 2013

Szczypta narcyzmu, albo sztuka autoportretu

Sayonara

Niektórzy z moich znajomych twierdzą1, że najlepiej z portretów wychodzą mi autoportrety. Dzisiaj zatem będzie o słitfociach.
Na początek, rzecz którą często się pomija przy pstrykaniu sobie zdjęć. Pierwszy etap że tak powiem. Prerekwizyt. Mianowicie, dystans do siebie2. Staram się zawsze podchodzić do autoportretu z dystansem, bo mało jest tematów, w których tak łatwo o sztuczne zadęcie i niepożądany komizm, jak w autoportrecie. Dlatego warto z siebie pokpić troszkę, potraktować się na luzie. Niezbędna będzie też odrobina narcyzmu - w końcu trzeba choć trochę się lubić, żeby wywieszać listy gończe ze swoją twarzą w publicznych miejscach.
Oczywiście, nie zawsze i nie każdemu dystans i ironia są potrzebne, by stworzyć świetny autoportret. Nawet narcyzm nie jest absolutnie konieczny. Znam fotografkę, która robi wyłącznie autoportrety, przy świetle z okna, na tle zwykłej ściany, aparatem kompaktowym, którego brzydziłbym się wziąć do ręki, zupełnie na poważnie. I są to prace bardzo, bardzo dobre. Bo dziewczyna jest piękna i umie to pokazać. Pamiętajcie o tym, co najważniejsze.
Zejdźmy jednak na ziemię - większości z nas ten dystans będzie bardzo potrzebny.

Praca ze sobą jako modelem jest jednocześnie łatwa i trudna. Łatwa, ponieważ tę doskonale znaną gębę z łatwością uda się dopasować do dowolnego konceptu. Trudna technicznie, ponieważ wymaga masy łażenia wte i wewte po studio, od aparatu do wyznaczonego miejsca i z powrotem, zaznaczania sobie na podłodze gdzie się stało, manualnego ostrzenia na oko i niekończących się poprawek, gdy nie zagrał jakiś denerwujący detal i tak do zrzygu.
Zacząć trzeba jednak od pomysłu. Pomysł to rzecz bezcenna, bo bez niego możemy co najwyżej zrobić sobie fotkę z aparatem3. Pomysł musi być dobry4. Mnie pomysły przychodzą do głowy zazwyczaj dobrze po północy, gdy mózg otępiały całodzienną kołomyją zaczyna już roić myśli totalnie dziwne. Albo zupełnie przypadkiem coś mi wyskoczy... Albo tak jak ten tutaj na górze, mam specyficzne powody powiedzieć komuś lub czemuś sayonara. O inspiracji można by pisać powieści5.
Realizacja to już prosta sprawa. Procedura wygląda mniej więcej tak:

W lustrze przećwiczam sobie pozycję, ustawienia rąk, głowy i tak dalej.
Rozstawiam cały majdan
Na miejscu gdzie będę stał ustawiam coś wysokiego, zazwyczaj statyw oświetleniowy, na co sobie ostrzę aparat.
Ustawiam się
Naciskam spust pilota, aparat zaczyna odliczać dwie sekundy mrugając wesoło lampeczką (aparat, którego używam pozwala na wyzwalanie pilotem z dwusekundowym opóźnieniem)
Wyrzucam pilota
Próbuję się ustawić z powrotem w 0,01sekundy które pozostały do wyzwolenia migawki.
Nie udaje się
Ustawiam się znowu6
Naciskam spust, aparat mruga
Wyrzucam pilota
Ustawiam się
Szlag!7
Trenuję przez chwilę na sucho
Ustawiam się
Naciskamspustwyrzucampilotaustawiamsię
Jest!
Lecę do aparatu
Oczywiście wyszedłem z kadru, wyszło nieostro, choinka się złapała i kot i dym mnie zaszczypał w oczy więc zamknąłem akurat, jak aparat pstryknął.
<<cenzura>><<cenzura>><<cenzura>><<cenzura>><<cenzura>>!
Jeszcze raz...

I tak w kółko, aż do sukcesu. Zazwyczaj żeby zrobić jeden udany autoportret, robię kilkadziesiąt - stokilkadziesiąt zdjęć. Dobry kilometr łażenia wte i nazad po studiu.
Pomóc mogą takie rzeczy jak - ekranik odchylany, względnie złącze hdmi pozwalające przenieść widok z liveview na monitor. To pozwoli oszczędzić naprawdę wiele stresu i łażenia.

No i tyle, teraz pilot w łapę i do roboty.

1) niesłusznie.
2) w celu nabrania dystansu, udajemy się do lustra, po czym spoglądamy sobie w oczy i wypowiadamy słowa "jestem piękny/a". Po czym na otrzeźwienie dwa szybkie z liścia. Sprowadzeni na ziemię, możemy zacząć.
3) swoją drogą przeraża mnie to, jak wielu skądinąd niezłych fotografów ustawia sobie jako zdjęcie profilowe na fejsie, forach i innych sieciowych śmietnikach fotografię twarzy zasłoniętej do połowy jakimś zupełnie banalnym aparatem... panowie i panie, naprawdę? Tylko to?
4) ostatecznie może być po prostu dziwny.
5) i na pewno napisano. Niejedną.
6) mamrocząc bardzo brzydkie wyrazy.
7) tak naprawdę to nie szlag, ale mogą to czytać nieletni więc sami wiecie.

P.S. Jak to było zrobione (i dlaczego).
Przede wszystkim, jest to portret który powstał pod wpływem czegoś co się wydarzyło w moim życiu. Jest to o tyle istotne, że nie jest to portrecik zrobiony po prostu dla stworzenia czegoś fajnego. Jako prosty fotograf, wyrażam się w swojej pasji - przez co takie osobiste zdjęcia jak to nabierają większego znaczenia, nawet jeśli tylko dla mnie. To jest ważne8. A historia jest taka: Przez dość długi czas byłem moderatorem jednego z największych9 polskich forów fotograficznych. Kiedy nadszedł czas by ekipa się wymieniła, poproszono nas, byśmy jako ekipa ustępująca "nie sypali piasku w tryby" nowej administracji. W związku z czym postanowiłem na czas jakiś zrezygnować z udziału w forumowym życiu. Jako portrecista, postanowiłem się pożegnać portretem. Jako że poprzedni administrator nazywany był szeryfem, skojarzenie nasunęło mi się z modem jako zastępcą, amerykańskim deputy sheriff. A oni, ci kowboje w tej Ameryce żegnają i witają się dotykając ronda swoich kowbojskich kapeluszy. Tipping the hat. W momencie idei już wszystko właściwie było w głowie poukładane - cygaro, kapelusz, skórzana kamizelka, którą po kimś odziedziczyłem i nigdy właściwie nie założyłem. Tip of the hat.
Oświetlenie jest bardzo podstawowe10. Lampa z góry, z PAR-em i wrotami, kontra z fresnelem. Blenda do stworzenia błysku i ogólnie rozświetlenia nieco oka. I wszystko. Gdybym robił to zdjęcie komuś, trwałoby to pięć minut łącznie z rozłożeniem i złożeniem sprzętu. Autoportret zajął mi prawie dwie godziny.

8) chociaż nie jestem do końca pewny, dlaczego. Ale ważne.
9) a na pewno najlepszego.
10) proste rzeczy z reguły najlepiej działają