sobota, 16 marca 2013

Chcę, mam, potrzebuję

Clockwork Photographer

Jak większość facetów, jestem typem beznadziejnego zbieracza. Gromadzę wszystko, co pozwala zrobić zdjęcie1. Jednak moje upodobanie do zbierania wszelkiego fotozłomu jest niczym w porównaniu do nasilenia tego zjawiska u prawdziwych kolekcjonerów2. W odróżnieniu od nich jestem jeszcze w tej fazie, że próbuję sobie jakoś zracjonalizować wejście w posiadanie nowego aparatu, albo obiektywu, albo innego niezbędnego przedmiotu. Że będę nim fotografował. Że są w tym systemie fajne szkła3. Że ten właśnie aparat przybliży mnie do fotograficznej nirwany. Patrzcie na to:



Na szybko wybrałem z komody pełnej złomu część, która jest całkowicie sprawna i w każdej chwili gotowa do akcji, z bateriami, paskami, zaślepkami i tak dalej. Co najmniej drugie tyle nagromadziło mi sie maneli bezużytecznych nawet w najbardziej optymistycznych przewidywaniach. A każdy z tych złomów ma historię4. Postaram się wam te historie postreszczać:

Mavica? No, moja pierwsza cyfrówka, a cyfrówka to jest prawdziwa przyszłość!
Cyfrowe lustro? Bo ma bagnet Minolty, pasują moje analogowe obiektywy i ma dziesięć megapiksli, kosmos!
Minolta 7000i? No, to taka pełna klatka dla ubogich, jak się nie ma co się lubi to wiadomo.
Minolta 8000i? No bo 7000i nie ma 1/8000 a to bardzo ważne mieć 1/8000.
Minolta 800si? Ma lepszy autofocus i bateryjki do gripa wchodzą normalne paluszki a nie trudnodostępne i drogie 2CR5
Konica? Bo fajne są Hexanony i malutkie.
Canonetka? No bo mała jest i fajnie mieć przy sobie zawsze aparacik.
Pentax? Bo największy wizjer jaki kiedykolwiek był montowany w lustrzankach 35mm5
XA? Jest niemożliwie słodki, ma pełną klatkę, mieści się w kieszeni i kosztuje jedną setną tego, co cyfrowy kompakt pełnoklatkowy.
Pentacon? Średni format i to kwadratowy! To będzie mój pierwszy krok w prawdziwą Sztukę...
Instax? Prawdziwe, papierowe fotki, natychmiast! Zostanę hipsterem.
Fuji? Ma tilta i shifta, a nie od dziś wiadomo, że bez tilta i shifta nie ma portretu.
Jeszcze Fed. No tutaj to się poddaję, nie mam zielonego pojęcia, na co komu taki badziew. W każdym razie mam i jest sprawny 6.
Do tego światłomierz, bo wiadomo, tyle analogowego majdanu, światłomierz to mus. I lampa makro pierścieniowa, bo fajnie portrety wyglądają doświetlone taką lampą7. No i tył polaroidowy i pierścienie makro i lampa reporterska i jakaś kupka dodatkowych obiektywów do tego...
Sporo nie mam już bo sprzedałem albo zamieniłem coś innego - pełnoklatkowego cyfraka, bo stracił rację bytu w porównaniu ze średnioformatowym analogiem8, Kilku dużych analogów, kilku wielkich obiektywów, które się pozamieniały na inne wielkie analogi i inne wielkie obiektywy...

A jeszcze nie ma tu rzeczy, które bardzo bym chciał mieć ale nie mam, bo mnie nie stać. Na przykład niesamowitego obiektywu Kodak Ektar 178 2.5, którego potrzebuję, jak kania dżdżu. Albo aparatu Leica S, którego potrzebuję jeszcze bardziej. Albo masy innych rzeczy, które pozwoliłyby mi rozwinąć skrzydła niczym fotograficznemu Ikarowi, ale z piórami poklejonymi woskiem żaroodpornym...

A teraz rzeczywistość:



To sprzęt, którego używam i do którego nie potrzebuję racjonalizacji, wystarczy codzienna fotograficzna praktyka.
Fuji jako aparat do portretu.
Bezlustrowiec jako polaroid i światłomierz w jednym.
XA jako podręczny aparat do noszenia na co dzień w kieszeni.

Wynika z tych dwóch fotek wiele rzeczy. Że wydałem kupę kasy na zbędny złom. Że miejsca dużo się marnuje, bo gdzieś to musi przecież leżeć. Że tak naprawdę nie wiem, czego potrzebuję.
Uderzam się w pierś wątłą - sprzęt z drugiej fotografii wystarczy żebym zrobił cokolwiek9 co chciałbym zrobić. Nie potrzebuję tego Ektara10. Niepotrzebna mi niesamowita Leica S11. Wystarczy to co najważniejsze.
Więc zamiast morału, życzę wam większego ogarnięcia niż moje. Żeby wam się lepiej niż mnie wyważyło, to czego chcecie, z tym czego potrzebujecie12.

Do następnego razu. A skoro zahaczyłem poniekąd o sprzęt, będzie o tym, czy lepszy analog, czy cyfra i dlaczego właśnie analog.

1) z wyjątkiem telefonów komórkowych. Idea komórki jako aparatu jest mi tak wstrętna, że nie zawahałbym się użyć sformułowania ohydna. O taka.
2) czasem można na nich natrafić na forach internetowych, charakteryzują się forumową stopką dłuższą niż moje blogowe wpisy i najczęściej niestety marnymi zdjęciami. Chociaż od tego ostatniego są wyjątki.
3) nic to, że mnie nie stać.
4) nie wszystkie dokładnie pamiętam, ale co nie pamiętam, to dofantazjuję.
5) ale nie, tym razem powaga, jest o połowę większy od największych wizjerów w cyfrowych pełnoklatkowcach.
6) na tyle, na ile wytwory radzieckiej myśli technicznej mogą w ogóle być sprawne...
7) w życiu nie zrobiłem ani jednego.
8) naprawdę, żałoba w porównaniu.
9) znaczy cokolwiek fotograficznego z fotograficznych rzeczy, które chciałbym zrobić. Bo nie da się nim zrobić wielu rzeczy fotograficznych, do których potrzeba innego sprzętu, ale które mnie zwyczajnie nie interesują, albo wręcz odrzucają - na przykład ślubów. Albo meczy piłki nożnej. Albo kwiatków.
10) a cudny on, ach cudny jest
11) nie wierzę, że to napisałem...
12) a przynajmniej, żeby była mniejsza różnica między nimi niż sto tysięcy złotych za Leicę S.

niedziela, 24 lutego 2013

A co się komu podoba.

Kata

Złożyło się tak, że miałem ostatnio trochę dyskusji związanych z tym co jest dobrą fotografią, dlaczego moje fotografie nie są dobre, a dlaczego ewentualnie mogą być. Zaczęło się od zdjęcia, które widzicie na początku posta, więc będzie ono dzisiaj eksponatem do analizy.
W związku z tym kilka słów na temat podobania fotografii, na temat widzenia fotografii. Zacznijmy od tego, że nie ma takiej opcji, żeby fotografia podobała się wszystkim1. Co więcej, nie ma takiej opcji żeby fotografia podobała się jakiejś ogromnej większości ludzi. Jest oczywiste, choć nie zawsze się o tym pamięta, że różne rzeczy będą się podobać lub nie podobać różnym ludziom. Nawet, jeśli fotka wyląduje u kogoś w kategorii "podobasię", to z powodów niekoniecznie tych, dla których fotograf ją popełnił2. To dosyć fascynujące zjawisko - patrząc na ten sam obraz, widzimy co innego. Umieściłem powyższe zdjęcie w dziale krytyki znanego portalu fotograficznego 1x i otrzymałem dość ciekawe odpowiedzi3. Co mnie uderzyło, pewna część powodów, dla których to zdjęcie się u różnych osób nie przyjęło, to powody, które od początku stanowiły założenie tego zdjęcia, jego raison d'etre można by powiedzieć4.
Popatrzcie na to:

Dziwnie, co? No więc, uwierzcie albo nie, tak widzę fotografię, zanim nacisnę spust migawki. Kiedy patrzę na matówkę, widzę przede wszystkim światło i cień. Przypuszczam że to efekt karmienia się amerykańską komiksową popkulturą5. W komiksie, w ograniczonej palecie kolorów, bądź wręcz jednobitowej czarnobieli, nie ma miejsca na delikatne światłocienie, gradienty. Albo coś jest w cieniu albo w świetle, i tylko od zręczności rysownika zależy, jak uzyska wrażenie trójwymiarowości przy tak ograniczonych środkach. Najwyraźniej popkulturowa papka, którą nasiąkałem za młodu, zaczyna na starość trącić, bo właśnie tak patrzę na twarz rzutowaną na matówkę - rozkład cieni, pod nosem, pod ustami, cienie rzęs, rozświetlone tęczówki, cień pod brodą - to jest istotne6.  O reszcie myślę tylko mniej więcej, żeby cośtam jednak było, jakiś zarys bryły - w końcu ostatecznie jest to fotografia, nie komiks.
Drugą rzeczą, której poświęcam szczególną uwagę przy tej fotografii przed naciśnięciem spustu jest układ nieostrości. Najważniejsze są oczy, chcę mieć je idealne, reszta jest zasadniczo tylko na doczepkę, więc kłaniam obiektyw tak by skupić wzrok widza tylko na oczach. Reszta ma być zaznaczona, ale niekoniecznie wyraźnie, ma tylko dawać do zrozumienia że wszystko jest na swoim miejscu.
I za te dwie rzeczy mi się najbardziej dostało - za światło pozbawiające twarz przejść tonalnych i za pokłon tworzący nienaturalny układ ostrości.
Myślę o tym, jak o zderzeniu paradygmatów - fotografia jest postrzegana jako odbicie rzeczywistości i zbytnie naruszanie tego schematu niekoniecznie musi ujść fotografowi na sucho. Na szczęście dla mnie i obrazów, które staram się od rzeczywistości oderwać maksymalnie, bardzo wiele wybacza się fotografii, jeśli jest na niej uwieczniona piękna twarz.
Zamiast morału, pytanie. Bardzo proste, oczywiste wręcz7 - dla kogo powstają te zdjęcia? Dla widzów, czy dla artysty? Każdy lubi być doceniany, każdy potrzebuje afirmacji8. Ale czy dla tego docenienia warto się podporządkowywać cudzym wyobrażeniom o tym jak fotografia powinna wyglądać? Z drugiej strony artysta istniejący w próżni? Jim Morrison powiedział, że sztuka nie potrzebuje widza żeby istnieć. Ale jemu było łatwo, miał mnóstwo fanów. W grę wchodzi też czynnik finansowy - zwłaszcza jeśli fotografia ma być źródłem utrzymania, trzeba w końcu, zazwyczaj niestety, patrzeć na to, czego chce klient. Na szczęście dla mnie, nie muszę się tym przejmować, więc na pytanie "dla kogo", odpowiadam, "dla siebie"9.

1) troszeczkę już o tym pisałem tu, a potem tu.
2) a być może nawet z tych samych, dla których u kogoś innego wylądowała w kategorii "gniot")
3) o problemach z jakośią krytyki na 1x można by napisać osobny wpis i to pewnie niejeden.
4) gdyby się znało francuski. Ja nie znam.
5) teraz wam się przyznam do czegoś, po czym mnie znielubicie: jestem ogromnym fanem wszystkiego co made in USA.
6) cienie trzeba kochać, nie ustawiać modela w kręgu dwumetrowych sofboksów, by broń boże gdzieś tam się jakiś cień pod nosem nie pojawił.
7) i nie wątpię, że od wieków zadawały je sobie pokolenia artystów.
8) a fotografowie chyba najbardziej ze wszystkich artystów, niepewni na ile ich dzieła są ich, a na ile po prostu przypadkiem udało się nacisnąć guzik we właściwej chwili.
9) ale pamiętajcie. Każdy ma potrzebę afirmacji. Ja też.

wtorek, 15 stycznia 2013

Dziesięć tysięcy

Płynne złoto

Dzisiaj będzie trochę na smutno.

Kiedy kilka lat temu na dobre wyzwoliłem się z niewoli analogowej fotografii, chciałem robić wszystko. Chciałem fotografować pejzaże, robić strita, śluby, faszyn, makro1 i każdy inny rodzaj fotografii jaki tylko można sobie wymarzyć. Biegałem po ulicach błyskając ludziom w twarz w stylu Bruce'a Gildena, zrywałem się o szalonych godzinach, by wczołgiwać się z plecakiem sprzętu na górskie szczyty przed świtem, wpychałem na wesela z aparatem wyposażonym w kitowy obiektyw. Trwało to w sumie dość krótko, bo bardzo szybko okazało się, że i owszem, można fotografować na przyzwoitym poziomie w kilku dziedzinach na raz. Ale żeby być dobrym, naprawdę dobrym2, trzeba się skupić. Ograniczyć.
Kanadyjski publicysta Malcolm Gladwell powiedział, że do zostania prawdziwym mistrzem, wirtuozem, guru, w jakiejś dziedzinie, trzeba jej poświęcić dziesięć tysięcy godzin.
Dziesięć tysięcy godzin poświęconych wyłącznie fotografowaniu, nie siedzeniu w ciemni czy przy kompie. Być może wydaje się to niewiele, ale przeliczając to na sesje, które trwają w porywach cztery godziny (nie licząc przygotowań oczywiście), to dwa i pół tysiąca sesji. Nawet fotografując codziennie, w weekendy i święta - osiem lat. Trudno to trochę ogarnąć.
Jeden z największych, jeśli nie największy, portrecista dwudziestego wieku Yousuf Karsh, wykonał 15,312 sesji3. Rzecz trudna do wyobrażenia, dziesiątki lat za obiektywem - ale jego fotografie mówią same za siebie.
Kluczowe dla dzisiejszego wpisu słowo, to specjalizacja. Nie da się zrobić dziesięciu tysięcy godzin we wszystkich dziedzinach fotografii. Trzeba się skupić, skoncentrować, wybrać. Trzeba poświęcić rzeczy mniej fascynujące dla rzeczy najważniejszych. Albo pogodzić się z byciem przeciętnym4.
I to jest właściwie smutne.
A jeszcze smutniejsze jest, że nie ma gwarancji. Można zrywać noce, topić grubą mamonę w sprzęcie, zaciągać kredyty, reklamować się w gazetach, robić dziennie siedemdziesiąt fotek w ogródku i wciąż pozostać miernym pstrykaczem. Dopóki się nie spróbuje, nigdy nie będzie wiadomo. Ceną za próbowanie jest zaniedbanie rzeczy ważnych. Naprawdę ważnych5. Czy warto, to już każdy musi sobie sam odpowiedzieć.

1) no dobra, bez przesady. Makro nie.
2) ekstraordynaryjnym. Swoją drogą ciekawe, w jaki sposób przykładamy do oceny swojego zaawansowania kategorie moralne - dobry, zły.
3) według informacji ze strony www.karsh.org
4) co nie jest niczym złym. Ambicja to choroba.
5) w życiu są rzeczy ważne - praca, mieszkanie, zdrowie. Jest rzecz najważniejsza - rodzina. No ale przede wszystkim jest fotografia. To żart. Tak myślę.

PS. Jak to było zrobione.

Ano tak. UWAGA: filmik powstał kilka lat temu, byłem młodszy i rzucałem mięsem6.

6) teraz też rzucam, ale wyłysiałem i obrodziałem.

wtorek, 8 stycznia 2013

Szczypta narcyzmu, albo sztuka autoportretu

Sayonara

Niektórzy z moich znajomych twierdzą1, że najlepiej z portretów wychodzą mi autoportrety. Dzisiaj zatem będzie o słitfociach.
Na początek, rzecz którą często się pomija przy pstrykaniu sobie zdjęć. Pierwszy etap że tak powiem. Prerekwizyt. Mianowicie, dystans do siebie2. Staram się zawsze podchodzić do autoportretu z dystansem, bo mało jest tematów, w których tak łatwo o sztuczne zadęcie i niepożądany komizm, jak w autoportrecie. Dlatego warto z siebie pokpić troszkę, potraktować się na luzie. Niezbędna będzie też odrobina narcyzmu - w końcu trzeba choć trochę się lubić, żeby wywieszać listy gończe ze swoją twarzą w publicznych miejscach.
Oczywiście, nie zawsze i nie każdemu dystans i ironia są potrzebne, by stworzyć świetny autoportret. Nawet narcyzm nie jest absolutnie konieczny. Znam fotografkę, która robi wyłącznie autoportrety, przy świetle z okna, na tle zwykłej ściany, aparatem kompaktowym, którego brzydziłbym się wziąć do ręki, zupełnie na poważnie. I są to prace bardzo, bardzo dobre. Bo dziewczyna jest piękna i umie to pokazać. Pamiętajcie o tym, co najważniejsze.
Zejdźmy jednak na ziemię - większości z nas ten dystans będzie bardzo potrzebny.

Praca ze sobą jako modelem jest jednocześnie łatwa i trudna. Łatwa, ponieważ tę doskonale znaną gębę z łatwością uda się dopasować do dowolnego konceptu. Trudna technicznie, ponieważ wymaga masy łażenia wte i wewte po studio, od aparatu do wyznaczonego miejsca i z powrotem, zaznaczania sobie na podłodze gdzie się stało, manualnego ostrzenia na oko i niekończących się poprawek, gdy nie zagrał jakiś denerwujący detal i tak do zrzygu.
Zacząć trzeba jednak od pomysłu. Pomysł to rzecz bezcenna, bo bez niego możemy co najwyżej zrobić sobie fotkę z aparatem3. Pomysł musi być dobry4. Mnie pomysły przychodzą do głowy zazwyczaj dobrze po północy, gdy mózg otępiały całodzienną kołomyją zaczyna już roić myśli totalnie dziwne. Albo zupełnie przypadkiem coś mi wyskoczy... Albo tak jak ten tutaj na górze, mam specyficzne powody powiedzieć komuś lub czemuś sayonara. O inspiracji można by pisać powieści5.
Realizacja to już prosta sprawa. Procedura wygląda mniej więcej tak:

W lustrze przećwiczam sobie pozycję, ustawienia rąk, głowy i tak dalej.
Rozstawiam cały majdan
Na miejscu gdzie będę stał ustawiam coś wysokiego, zazwyczaj statyw oświetleniowy, na co sobie ostrzę aparat.
Ustawiam się
Naciskam spust pilota, aparat zaczyna odliczać dwie sekundy mrugając wesoło lampeczką (aparat, którego używam pozwala na wyzwalanie pilotem z dwusekundowym opóźnieniem)
Wyrzucam pilota
Próbuję się ustawić z powrotem w 0,01sekundy które pozostały do wyzwolenia migawki.
Nie udaje się
Ustawiam się znowu6
Naciskam spust, aparat mruga
Wyrzucam pilota
Ustawiam się
Szlag!7
Trenuję przez chwilę na sucho
Ustawiam się
Naciskamspustwyrzucampilotaustawiamsię
Jest!
Lecę do aparatu
Oczywiście wyszedłem z kadru, wyszło nieostro, choinka się złapała i kot i dym mnie zaszczypał w oczy więc zamknąłem akurat, jak aparat pstryknął.
<<cenzura>><<cenzura>><<cenzura>><<cenzura>><<cenzura>>!
Jeszcze raz...

I tak w kółko, aż do sukcesu. Zazwyczaj żeby zrobić jeden udany autoportret, robię kilkadziesiąt - stokilkadziesiąt zdjęć. Dobry kilometr łażenia wte i nazad po studiu.
Pomóc mogą takie rzeczy jak - ekranik odchylany, względnie złącze hdmi pozwalające przenieść widok z liveview na monitor. To pozwoli oszczędzić naprawdę wiele stresu i łażenia.

No i tyle, teraz pilot w łapę i do roboty.

1) niesłusznie.
2) w celu nabrania dystansu, udajemy się do lustra, po czym spoglądamy sobie w oczy i wypowiadamy słowa "jestem piękny/a". Po czym na otrzeźwienie dwa szybkie z liścia. Sprowadzeni na ziemię, możemy zacząć.
3) swoją drogą przeraża mnie to, jak wielu skądinąd niezłych fotografów ustawia sobie jako zdjęcie profilowe na fejsie, forach i innych sieciowych śmietnikach fotografię twarzy zasłoniętej do połowy jakimś zupełnie banalnym aparatem... panowie i panie, naprawdę? Tylko to?
4) ostatecznie może być po prostu dziwny.
5) i na pewno napisano. Niejedną.
6) mamrocząc bardzo brzydkie wyrazy.
7) tak naprawdę to nie szlag, ale mogą to czytać nieletni więc sami wiecie.

P.S. Jak to było zrobione (i dlaczego).
Przede wszystkim, jest to portret który powstał pod wpływem czegoś co się wydarzyło w moim życiu. Jest to o tyle istotne, że nie jest to portrecik zrobiony po prostu dla stworzenia czegoś fajnego. Jako prosty fotograf, wyrażam się w swojej pasji - przez co takie osobiste zdjęcia jak to nabierają większego znaczenia, nawet jeśli tylko dla mnie. To jest ważne8. A historia jest taka: Przez dość długi czas byłem moderatorem jednego z największych9 polskich forów fotograficznych. Kiedy nadszedł czas by ekipa się wymieniła, poproszono nas, byśmy jako ekipa ustępująca "nie sypali piasku w tryby" nowej administracji. W związku z czym postanowiłem na czas jakiś zrezygnować z udziału w forumowym życiu. Jako portrecista, postanowiłem się pożegnać portretem. Jako że poprzedni administrator nazywany był szeryfem, skojarzenie nasunęło mi się z modem jako zastępcą, amerykańskim deputy sheriff. A oni, ci kowboje w tej Ameryce żegnają i witają się dotykając ronda swoich kowbojskich kapeluszy. Tipping the hat. W momencie idei już wszystko właściwie było w głowie poukładane - cygaro, kapelusz, skórzana kamizelka, którą po kimś odziedziczyłem i nigdy właściwie nie założyłem. Tip of the hat.
Oświetlenie jest bardzo podstawowe10. Lampa z góry, z PAR-em i wrotami, kontra z fresnelem. Blenda do stworzenia błysku i ogólnie rozświetlenia nieco oka. I wszystko. Gdybym robił to zdjęcie komuś, trwałoby to pięć minut łącznie z rozłożeniem i złożeniem sprzętu. Autoportret zajął mi prawie dwie godziny.

8) chociaż nie jestem do końca pewny, dlaczego. Ale ważne.
9) a na pewno najlepszego.
10) proste rzeczy z reguły najlepiej działają

czwartek, 27 grudnia 2012

Rozmiar jest ważny

Glorious Technicolor

Stary jak świat dowcip dzieli mężczyzn według rozmiaru instrumentu, w zależności od odpowiedzi na pytanie "co jest ważniejsze, rozmiar czy technika?"1
Żeby było śmiesznie, paralela ta rozciąga się także na odpowiedzi. Ci, którzy odpowiedzą technika, zazwyczaj polecą kupienie kompaktu, ostatecznie małej lustrzanki czy bezlustrowca. Ci drudzy będą wychwalać zalety "pełnej klatki"2.
Pośród nadnaturalnych niemalże cech sensorów 35mm wymienia się zbędne duperele, jak mniejszy poziom szumów na wysokich czułościach, większa rozpiętość tonalna, głębia kolorów i tym podobne zupełnie nieistotne z punktu widzenia fotograficznego dyrdymały. A że zazwyczaj aparaty wyposażone w takie sensory stanowią najbardziej zaawansowane modele producenta, jednym tchem dochodzi superergonomia i nieomylny, automagiczny autofocus. Zwykle też prędzej czy później pada argument o mniejszej głębi ostrości. I chociaż akurat ten argument jest nie od rzeczy, to sposób w jaki jest on wprowadzany jest zazwyczaj totalnie od czapy. Porównuje się efekty osiągalne na największych otworach przysłony, dodatkowo dowalając słowem-kluczem, plastyka3. Porównuje się maślane bokehy wyciskane z magicznych szkieł ozdobionych czerwonymi paskami, lub niebieskim logiem niemieckiego producenta optyki. Co jest, delikatnie ujmując, totalnie oderwane od rzeczywistości. Zwolennicy mniejszych formatów zazwyczaj rzucają pogardliwie "co za różnica czy głębia ostrości będzie miała milimetr, czy dwa". Poniękąd słusznie, bo na największych otworach przysłony, głębia ostrości jest bardzo mała, co wiemy wszyscy. Ale powinniśmy też wiedzieć, że będzie ona bardzo mała także na matrycy o rozmiarze APS, a nawet na matrycy o rozmiarze mikro cztery trzecie. Jest to tyleż prawdziwe, co nieistotne. Istotne jest, że różnica4 w głębi ostrości między rozmaitymi rozmiarami elementów światłoczułych jest tym większa, im bardziej przysłonę się przymknie.
W studio, przy kilku lampach błyskowych, trudno jest zejść z przysłoną do jakichś supermałych wartości. Ja zazwyczaj oscyluję w granicach 4-5.6. I tutaj już różnica rozmiarów staje się bardzo wyraźna. Zdjęcia wykonane na rozsądnej wielkości materiale5 mają bardzo wyraźną głębię ostrości, separacja między twarzą a resztą ciała jest dobrze widoczna, a obraz ma ten specyficzny, przestrzenny charakter, który tak lubimy6.
Tak więc, drodzy panowie7, rozmiar jak najbardziej ma znaczenie. I jeśli tylko macie możliwość, kupujcie aparaty o jak największym przetworniku, bądź jak największej kliszy.

1) rozmiar, to oczywista oczywitość.
2) pełna klatka, jak bonie dydy, rozśmieszająca jest gloryfikacja prostokącika o rozmiarach 36x24mm, którego w czasach analogowej fotografii nikt poważny by w studio nie wziął do ręki.
3) plastykę, drodzy państwo, to mieliście w szkole podstawowej. I tyle samo ma to słowo z czymkolwiek wspólnego, co tamta szkolna plastyka z fotografowaniem.
4) bezwzględna oczywiście, bo względna zostaje taka sama.
5) przyjmijmy, że rozsądnie duży jest średni format.
6) my lubimy, nie wiem jak wy.
7) bo drogie panie się zazwyczaj takimi duperelami nie przejmują.

P.S. Obrazek powyższy dość dobrze ilustruje to, o czym dzisiaj piszę. Zrobiony był na kliszy 6x7 przy przysłonie 6.3 i przycięty do kwadratu. Oświetlenie stanowi jedna lampa z dużym softboksem, umieszczona bezpośrednio przed i nad modelką. Jak widać, nawet mocno przymknięta przysłona pozwala uzyskać głębię ostrości "w sam raz" na twarz, tak by reszta obrazu przyjemnie wypadała w nieostrości.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Skąd wziąć piękną twarz

Przedstawiać nie trzeba

Jest taki komentarz, który dość często powtarza się pod moimi zdjęciami. Brzmi on mniej więcej tak: Ech, zazdroszczę ci tych pięknych modelek. 

Wbrew pozorom, nie jest to głupi komentarz. Wręcz przeciwnie, trafia w samo sedno tego, co obrałem sobie za cel w mojej portretowej robocie. Pisałem o tym wcześniej.

Załóżmy więc, że postanowicie tak jak ja, skupić się na pięknych kobietach. Skąd brać te piękne, które do tego zechcą zapozować do portretu? Otóż macie szczęście. Z siedmiu miliardów ludzi, kobiety stanowią większość. A do tego, mają naukowo udowodnione skłonności do ulegania próżności1. Po prostu w znakomitej większości2 lubią, gdy ich uroda jest doceniana.

Skąd brać kandydatki? Proces jest dość prosty. Po zgromadzeniu niezbędnego minimum sprzętowego, zaczynamy od opanowania warsztatu. Do ćwiczeń mamy dziewczyny, siostry, żony, kochanki, sąsiadki, kochanki sąsiadek i tak dalej. Wszystko to na pewno piękne kobiety3. Niemniej jednak, ile można fotografować te same buzie4?

W sukurs przychodzi nam bardzo wyspecjalizowany serwis - maxmodels.pl. Jest to serwis, który niezwykle upraszcza proces umawiania się na zdjęcia - likwiduje pytanie, "czy chcesz być fotografowana?". Skoro ma profil, znaczy chce5. Tworzymy profil, wymyślamy fajne hasełko które pojawi się w opisie6. Wstawiamy zdjęcia, wykonane wcześniej w ramach ćwiczeń na żonach, siostrach i tak dalej. Przy czym, wstawiamy tylko naj naj najlepsze. Lepiej wstawić kilka ale możliwie dobrych, niż masę knotów, wśród których zabłyśnie okazjonalnie perełka. A potem korzystając z wyszukiwarki, przeglądamy profile w poszukiwaniu pięknych twarzy. Dokładnie patrzymy, ile jest photoshopa a ile prawdziwej twarzy, przeglądając możliwie dużo zdjęć każdej potencjalnej kandydatki. Photoshop to zmora maxmodels. A potem wysyłamy prywatne wiadomości o treści mniej więcej takiej: "Cześć, przypadkiem trafiłem na twój profil, jesteś obłędnie piękna7, czy zgodzisz się zaszczycić mnie pozując do fotografii?". Ważne, by pisać za każdym razem co innego - dziewczyny się znają i jak wyjdzie, że do każdej piszecie to samo, będzie głupia sytuacja. A potem to już poleci z górki. W miarę czasu, gdy będą coraz piękniejsze modelki, będą coraz piękniejsze fotki.

Oprócz maxmodels warto polować na piękne dziewczyny normalnie, znaczy na ulicy. Zróbcie sobie wizytówki z adresem www, pod którym można zobaczyć wasze fotki, przećwiczcie gadkę podobną do tego co wyżej i jazda. Tylko ostrożnie i kulturalnie, bo łatwo w pysk dostać jak się podejdzie niewłaściwie.

A potem możecie bloga zacząć albo coś.

1) prawie tak mocne, jak mężczyźni. Prawie.
2) niestety są wyjątki. Piękne kobiety które nie chcą być fotografowane. Irytujące.
3) zwłaszcza żony. Żony są piękne z zasady, w końcu nie żenilibyśmy się z brzydkimi kobietami, czyż nie?
4) otóż można. Jak jest pomysł, można wiele razy.
5) acz nie zawsze. I zrozum tu kobietę.
6) i koniecznie po angielsku.
7) piękne kobiety lubią słuchać, że są piękne. Wszyscy to wiedzą.

PS. Jak to było zrobione.
To zdjęcie nie bez kozery wstawiam tutaj. To jest właśnie taka fotka, zrobiona krótko po tym, jak założyłem profil na maxmodels.  Przeglądam sobie profile i bam! Dagmara. Mówię więc do mojej lepszej połowy, "patrz, to Dagmara, ale byłoby fajnie zrobić jej portret". "To zrób". "E, nie będzie chciała portretu od takiego gniotoroba". Ale wiadomość wysłałem. Dagmara okazała się w dechę plotkarą, zupełnie nie gwiazdą jaką sobie wyobrażaliśmy i od tej pory zrobiliśmy razem kawał solidnej fotograficznej roboty. Morał: nie ma się co obcinać, trzeba próbować. W związku z tym napisałem też maila z zaproszeniem na sesję do Angeliny Jolie8.

Oświetlone dwiema lampami i blendą. Główne światło tradycyjnie z góry, kontra z lewej i blenda pod buzią.

8) ale nie odpisała.

środa, 19 grudnia 2012

Potrzeba afirmacji.


Ok, nie mam pojęcia czy naprawdę chodzi o afirmację. Prawdę mówiąc, zupełnie nie mam pojęcia, o co chodzi. I niech nikt nie mówi, że o zabezpieczenie zdjęcia. Bo niby przed czym je zabezpiecza ten pożal się boże znak wodny? Pięcioma minutami z Photoshopem? No, uderzmy się w piersi, po kiego grzyba ktoś chciałby kraść internetowe miniaturki fotografii? Błagam.
Pal licho, jeśli zdjęcie jest lipne, mała strata. Ale są fotografowie, którzy robią naprawdę dobre rzeczy, a potem... sru! Comic Sansem przez pół fotografii. Zlitujcie się. Nie widzicie, że to masakra dla zdjęcia? Kocham fotografię i coś takiego po prostu przewraca mi flaki. Krzyczy do mnie: moje nazwisko jest ważniejsze od tej fotografii! Co gorsza, w większości przypadków krzyczy do mnie PO ANGIELSKU! No jak pragnę zakwitnąć. Ludzie. Nie czujecie tego obciachu? Photographer? O RLY?
Apeluję do was, w imię dobrego smaku, dajcie sobie spokój. Dorzućcie ten podpis gdzieś poza obrębem zdjęcia, nawet po angielsku, jeśli aż tak istotne jest pochwalenie się znajomością języka, może jakiś pasek doklejcie na dole, jeśli aż tak kochacie ten cytat z dowodu osobistego, ale nie walcie go na środku twarzy... Szanujcie ludzi, którym wasze zdjęcia się podobają. Jak wchodzą na wasz profil, stronę, blog, to wiedzą czyje zdjęcia oglądają, nie trzeba im tego przypominać na każdym kadrze.

Koniec kazania na dzisiaj, jutro wpisu nie będzie, jutro robimy zdjęcia :D

P.S. Jak to było zrobione?
Normalnie, wziąłem całkiem udane zdjęcie i w Photoshopie dodałem tekst Comic Sansem, do tego elegancki efekt płaskorzeźby i cień rodem z ulotek z czasów tuż po upadku komuny1 i już. Było zdjęcie, jest żenua.

1) z czasów kiedy powstawały firmy takie jak Impexpol, Polimpex, Expolimp. Dodajcie do tego "Foto" i macie nazwę w guście idealnym do oznaczania zdjęć jako znak wodny.