poniedziałek, 16 stycznia 2017

Cover story



Totalna fikcja

Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu, poprzez, no reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę?
"Rejs", Piwowski, Głowacki.

Temat kopiowania stylu i szerzej inspiracji cudzą pracą w fotografii jakoś ostatnio przewija mi się w czeluściach internetów. Chociażby u aseptycznego na blogu, albo w wywiadzie z Tomkiem Sikorą

Dużo jest przy tym rozmowy na temat robienia sobie krzywdy przez odrzucenie samego siebie na rzecz wizji stworzonej na zewnątrz. Jeśli jest w tym jakaś prawda, to ja jej nie rozumiem. Wszystko, co robimy, w sztuce i w życiu, jest odbiciem tego, co mamy w środku, a to co mamy w środku, musimy najpierw wziąć z zewnątrz. Człowiek jest sumą swoich doświadczeń1, a przynajmniej jednym składnikiem tej sumy jest sztuka, która nam się podoba i którą też byśmy chcieli robić. I ograniczanie się do nierobienia rzeczy, które ktoś już zrobił, bo trzeba być oryginalnym za wszelką cenę prowadzi do całkowitej blokady - bo uwierzcie, lub nie, wszystko już było.

Dam wam przykład odmiennego podejścia do sztuki - w muzyce prastarą tradycją jest cover - który jest niczym innym jak to, co w fotografii jest uważane za plagiat - własną aranżacją cudzego dzieła. I to nawet aranżacje muzyki klasycznej, w przypadku których każde wykonanie jest w zasadzie coverem. Większość, a nawet nie bójmy się tego powiedzieć, wszyscy muzycy zrobili chociaż jeden cover, a są nawet tacy, którzy na coverach zbudowali kolosalne kariery - Jak choćby Joe Cocker, mega gwiazda, którego składanka Greatest Hits składa się wyłącznie z coverów, a w pamięci ludzi sporo piosenek zostanie zachowana w jego wykonaniu2.

Osobiście bardzo lubię wyszukiwać nowych aranżacji kawałków które znam. Wiadomo - nie każda jest fajna, nawet większość zdecydowanie nie jest fajna, ale zdarzają się takie, które pokonują oryginał. I to jest git, bo niezależnie od tego, jak doby jest oryginał, kopia może go przeskoczyć.

Być może w tym tkwi też niechęć do coverów fotograficznych? W lęku, a nuż ktoś inny zrobi to lepiej?

Oczywiście, jest też kwestia atrybucji - kopiowanie znanej fotografii i wrzucenie jej jako swojej bez podania źródła jest po pierwsze wątpliwe moralnie3, a po drugie ryzykowne. Twarz ma się jedną i choć zasadniczo nie szklanka, raz utraconą bardzo trudno odzyskać - łatka "tego gościa co kradnie cudze pomysły" jest bardzo mocno przylepna i trudna do usunięcia4.

Znana jest mi sytuacja, w której bardzo rozpoznawalnego fotografa oskarżano o plagiat - co ciekawe, za plecami. Światek polskiej fotografii jest mały i zawistny - z ciekawości przeprowadziłem własne dochodzenie, godne samego Sherlocka5 - napisałem mianowicie do autorów zdjęć, które plagiatował rzekomo nasz rodak. Okazało się, że to oni się inspirowali, nie odwrotnie. Tak, że warto być ostrożnym, zanim się rzuci oskarżenie, miejcie na uwadze.

Ale pomijając kwestie ezoteryczne, nie bójcie się inspirować innymi pracami. To żaden obciach. Tylko, jeśli decydujecie się kopiować cudzy styl, zadbajcie o to, żeby od razu to zaznaczyć. Unikniecie przykrych sytuacji6. No albo kopiujcie coś tak rozpoznawalnego, że nikt was nie oskarży o plagiat. Jak na przykład fotka powyżej.
Są też praktyczne zyski z robienia kopii rzeczy które się nam podobają - nauka. Nauka przez kopiowanie to bardzo skuteczna metoda opanowania technicznej strony dowolnej sztuki, każdy grafik, czy malarz wam to powie.


Jest o tym książeczka całkiem sympatyczna, pod tytułem "Twórcza kradzież. 10 przykazań kreatywności", autorstwa Austina Kleona. Warto sobie poczytać, przynajmniej skonfrontować temat z tezą o absolutnym zakazie powielania czegokolwiek.

Ja wam mówię, kopiujcie ile wlezie. Nie kradnijcie, bo nieładnie, ale kopiujcie. Twórczo. Do następnego.

PS. A jeszcze, covery. Macie ulubione covery? Kilka moich:

Sympathy for the Devil - Motörhead (oryg. Rolling Stones). Lemmy całkowicie unieważnia wszystkie inne wersje tej piosenki, w tym oryginał i wykonanie Guns and Roses, które leciało w napisach do Wywiadu z wampirem.

House of the Rising Sun - Heavy Young Heathens (oryg. Animals - chociaż tak naprawdę oryginał to folkowa piosenka, a Animalsi wzorowali się na wykonaniu Boba Dylana. Skomplikowane)

Walk of Life - Shooter Jennings (oryg. Dire Straits) - ta wersja nieco bardziej country, z genialnym teledyskiem, który od razu stanie się bliski każdemu, kto choć raz stanął za ladą w nocnym z alkoholem.

Killing me softly - Roberta Flack (oryg. Lori Lieberman). To jest jeden z przypadków, kiedy cover jest bardziej znany od oryginału. Do tego jeszcze bardziej znany jest cover covera Roberty Flack, w wykonaniu The Fugees. Dodajmy, wstrętny.

Sound of silence - Disturbed (oryg. Simon & Garfunkel). To jest ciekawy cover, bo muzycznie dużo lepszy od oryginału, epicki bardziej, ale za to gubi sens piosenki, która na pewno nie miała być epicka w założeniu.

Jest też kilka bardzo znanych kawałków, które nigdy nie doczekały się sensownych coverów. Na przykład Sweet Home Alabama, kawałek znany chyba każdemu. Kid Rock zrobił nibycover, All summer long, ale to jednak tylko zbliżona rzecz.

A są i takie, które mają tylko fatalne covery - jak chociażby jedna z moich ulubionych ballad new wave'owych z lat osiemdziesiątych, Camouflage Stana Rigdwaya, która ma jeden znany cover, w wykonaniu Sabatonu. Bardzo kiepski dodam7.

Są też takie, które mają nijakie covery, które mimo wszystko stały się bardziej znane od oryginałów. Przykład - Cats in the Cradle Harry'ego Chapina, kawałek bardziej znany z miernego wykonania Ugly Kid Joe.

PS2. A jeszcze mi się przypomniało, dlaczego w ogóle zrobiliśmy tę fotę na Pulp Fiction. Otóż było tak, że Daga zrobiła sobie selfika w peruce z grzywką, no i oczywiście wyszło łał, wyglądasz jak bardziej przystojna Mia Wallace, zróbmy sesję. Ale akurat też tak się złożyło że była tuż po operacji kręgosłupa, więc miała opcję tylko leżeć albo stać i to niedługo, a także doła spowodowanego wymuszonym przez to brakiem aktywności - bo trzeba wam wiedzieć, że to bardzo aktywna dziewczyna jest. Wpadaj, mówię, zrobimy coś na leżąco, bez skojarzeń, albo na stojąco, okaże się. No i przywiózł ją Adam - na rozłożonym przednim fotelu, bo przecież siedzieć nie mogła8. I zrobiliśmy na leżąco. Makijaż też był robiony na leżąco, bardzo śmiesznie to wyglądało, mam dokumentację fotograficzną zdaje się, może kiedyś pokażę. Tak, że tego - kopiowanie cudzych prac może być też formą terapii, kto by się spodziewał, co?

1) usłyszałem to w Star Treku, ale zakładam, że to z jakiegoś klasyka. Wyjątkowo nie chce mi się szukać z jakiego, bo Star Trek jako źródło mądrości życiowej bardziej mi się podoba.
2) na przykład "With a little help from my friends" Lennona/McCartneya, którą większość mojego pokolenia kojarzy w wykonaniu Cockera z czołówki znakomitego skądkinąd serialu "Cudowne lata". 
3) wyobraźcie to sobie wypowiedziane tonem eksperta od moralności. Podwójnej zwłaszcza, jakiegoś księdza, albo polityka.
4) jak te karne kutasy za fatalne parkowanie, do przyklejania na szybę, złożone z setek cienkich pasków samoprzylepnego papieru, który się bardzo żmudnie odkleja. Zawsze mam ich parę przy sobie.
5) ale w wersji Downeya jra, nie Cubmberbatcha. Nie mam nic przeciwko Cumberbatchowi, rozumiecie, wręcz przeciwnie, stworzył najlepszą wersję Holmesa jaką widziałem, ale jednak bezpośrednia, brutalna fizyczność w wykonaniu Downeya bardziej do mnie przemawia.
6) takich jak mnie się ostatnio przydarzyła - zostałem oskarżony o kopiowanie samego siebie. Być
 może powinienem zaznaczyć, że to moje zdjęcie i je kopiuję od siebie.
7) a, zapamiętajcie sobie Camouflage, będzie o tym niedługo.
8) to bardzo niebezpieczne, nie róbcie tak, byle wypadek i połamie was na kawałki.

2 komentarze:

  1. Trudno wymagać od twórców w dobie migającej papki obrazów serwowanej zewsząd aby tworzyli coś niepowtarzalnego skoro większość naszego otoczenia została zachowana w kadrach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Pańskimi poglądami w powyższej sprawie, chociaż anonimowy dobry fałszerz dzieł sztuki to też artysta.

    OdpowiedzUsuń