Migrena jest zjawiskiem czasoprzestrzennym. Zaczyna się lekkim pulsowaniem w kąciku oka, w tym miejscu, gdzie jak naciśniesz palcem, jest taki śmieszny pierdzący dźwięk. Potem przechodzi wyżej i na skronie. A kończy się o trzeciej nad ranem, kiedy zasypiasz w końcu otumaniony painkillerami. Czasoprzestrzeń.
Pierwsze ukłucie nic ci nie mówi na temat tego, jak będzie dzisiaj. Może być męczący ale znośny ból, może skręcająca mdłościami agonia. Bierzesz dwa Nurofeny i masz nadzieję, że jakoś będzie.
Z tym, że te Nurofeny to takie bardziej placebo, w tym wieku i z tym doświadczeniem jesteś już uodporniony na painkillery, jedyne co zadziała to koktajl 800mg ibuprofenu, 1g paracetamolu i dwóch aspiryn rozpuszczonych w jakimś kofeinowym napoju. Może być w kawie, ale kawy nie cierpisz, mdli cię od samego zapachu. Kiedyś kolega kawosz przekonywał cię, że kawa jest pyszna, ale nie taka jak się kupuje w spożywczaku za rogiem, tylko własnoręcznie mieszana, mielona i parzona. Dał ci nawet spróbować. To doświadczenie nadało w twoim słowniku nowe znaczenie zwrotowi “smakuje jak gówno“. Więc rozpuszczasz w Red Bullu, albo lepiej w dwóch. Takich sugar free, bo cukier jest niezdrowy.
Ale ten koktajl zostawiasz na potem, bo po nim jesteś dwa dni zamulony.
Teraz jeszcze możesz się pomodlić. To oczywiście nie zadziała. Nie ma Boga. Ale nawet jakby był, to też by nie zadziałało, Bóg ma ważniejsze sprawy, niż migreny u zwykłych proli.
Ksiądz ci kiedyś powiedział, żebyś pomyślał jak bardzo cierpiał Jezus na krzyżu, wtedy łatwiej będzie to znieść. Więc sprawdziłeś, okazuje się, że w umieraniu na krzyżu jest więcej niż się przeciętnemu chrześcijaninowi wydaje. Umiera się przez podduszanie, bo w takiej pozycji żeby oddychać, trzeba się podciągnąć. Będąc przybitym nie możesz utrzymać tej pozycji za długo, więc znowu będziesz się dusił. I tak aż nie będziesz już miał sił się podnieść. Te gwoździe raczej nie są wysterylizowane, więc dochodzą jeszcze skurcze tężcowe, tak silne, że mogą połamać kręgosłup, co zupełnie uniemożliwia oddychanie, więc myślisz, może to i lepiej.
Więc rozumiesz, że Jezus cierpiał bardziej od ciebie, ale migrena pożarła już całą prawą półkulę i jedyne na co cię stać w tej chwili, to mściwe dobrze ci tak, bo jeśli iść tą drogą, to Bóg zsyła migreny, a Jezus to Bóg, Ojciec i syn w jednym, co oczywiście nie ma sensu, ale religia nie musi mieć sensu, jeśli tylko masz kogoś, kogo możesz winić za pękający z bólu baniak.
Pierwszy raz jak komuś powiedziałeś, nawet jeszcze nie wiedziałeś, że to jest migrena, reakcja była nie taka jak się spodziewałeś. Paluszek i główka? Cyt, cyt, teraźniejsza młodzież, ja w twoim wieku nie wiedziałam, że mam głowę.
Panienka ma globusa? Wujek się śmieje, głowa odchylona, gruba tętnica wyraźnie widoczna, jak prowokacja. Jedno cięcie, nawet nie cięcie, mógłbyś to zrobić zębami, jak wampir, przegryźć. Otwarta tętnica szyjna to kilka sekund do utraty przytomności, minuta do śmierci. Chęć zrobienia tego tylko dlatego, że nie rozumie, jest równie wstrząsająca jak sam ból. To cię nauczyło, że chłopaki nie tylko nie płaczą, ale także nie cierpią na bóle głowy.
Z biegiem czasu wszystko jest jak u Puchatka - tym bardziej tak samo im bardziej inaczej. Tylko dawka i marka leków się zmienia. Wejście paracetamolu jak cud i jak wszystkie cuda się rozwiewa - organizm się uodparnia na takie słabe leki. Powtórka przy ibuprofenie i naproxenie i ketoprofenie i każdym innym. Stajesz się specjalistą od środków przeciwbólowych.
Idziesz oczywiście do lekarzy, robią ci badania, opukają, zrezonują. Poważny doktor z siwą bródką a la Bolesław Prus mówi, taka predyspozycja, niech pan zmieni klimat, pojedzie nad morze na miesiąc i proszę się nie stresować. Mógłbyś go uderzyć, gdybyś nie wrażenie, że to skecz Monty Pythona, za chwilę wyskoczy jakiś gość z chustką na głowie i krzyknie a teraz coś z zupełnie innej beczki.
Wracasz do domu, światło i dźwiękowstręt już dają popalić - zakopujesz się pod najgrubszą kołdrą, zamykasz drzwi do pokoju, wszyscy już wiedzą, że trzeba chodzić na palcach. Ale zostawiasz okno otwarte, bo świeże powietrze trochę pomaga i oczywiście ten moment wybierają sobie studenci z mieszkania piętro niżej po lewej, żeby wyjść na balkon zajarać i pogadać. Architekt zaprojektował ten blok w kształcie litery “L”. Twój balkon w przecięciu linii tego el działa jak antena satelitarna, albo odwrotność muszli koncertowej - skupia każdy dźwięk i przenosi prosto do twojego zbolałego ucha.
Oczywiście poznajesz tych studentów - mieszkają tu już rok i mają tę słoikową tendencję do przesiadywania na balkonie całymi dniami. Tak samo ukrainiec z balkonu dalej, on też jest cały dzień na balkonie, ale on jest w porządku, bo nic nie mówi. Siedzi rozebrany do pasa, gruby jak postsowiecki budda i patrzy na świat. Myślisz często, paląc na swoim balkonie Marlboro (ale czerwone setki, nie light, palenie lightów jest jak seks w prezerwatywie, dobre na dzieci), o czym sobie myśli, jak tak patrzy.
Przez tę akustykę mógłbyś obu tym słoikom napisać biografie - chociaż nie jest tak, żeby było o czym pisać. Obaj studiują na Uniwerku, jeden na prawie, drugi na filologii słowiańskiej. Za parę lat, jak skończą studia, jeden będzie robił grubą kasę, a drugi hamburgery w Maku.
Jeden w porządnym gajerze i bladoróżowej koszuli, z rodzaju co to je tak lubią wszystkie korposzczury. Nigdy nie zrozumiesz dlaczego - ten róż tylko podkreśla niezdrową bladość cery biurwy, a do tego gryzie się z krawatem w paski.
Drugi w czapeczce i identyfikatorze z napisem nazywam się Marian, w czym mogę pomóc. Ale on nie chce pomagać, chce tylko, żeby ta zmiana się skończyła, żeby mógł w końcu spierdolić do domu i się napić, najlepiej spić się w trupa, nie myśleć, co w życiu poszło nie tak.
Może się spotkają nawet w tym Maku, młody prawnik już z takim miniaturowym żałosnym brzuszkiem, zamówi Big Mac menu z Colą i frytkami, spojrzą na siebie i się poznają, ale będą udawać że nie, uciekać spojrzeniami, bo nie ma sensu wpychać paluchów do tego ropnia - tylko pytanie czy zestaw powiększony.
Ale na razie są kumplami, raczą się Marlboro Light i bardzo, bardzo głośno opowiadają sobie pasjonujące historie.
Poszedłem wczoraj kurwa na tą kurwa imprezę i nakurwiałem na tej kurwa imprezie...
Zgrzytasz zębami pod kołdrą i wyobrażasz sobie, jak wstajesz, bierzesz tego bejzbola, który ci został po jakiejś sesji, owiniętego drutem kolczastym, Negan-stajl, schodzisz na bosaka piętro niżej, dzwonisz. Otwiera ci z uśmiechem, bo się znacie, dobry sąsiad. Mówisz tę kurwa imprezę, biernik od ta, tę, ty tępy chuju. On robi krok do tyłu, rzuca się do ucieczki, ale jest za późno, obracasz lekko lewą rękę na uchwycie (kij bejzbolowy jest trochę jak katana, uderza się oburącz, ale siłę generuje głównie prawa, lewą się nadaje kierunek), bierzesz zamach i walisz go prosto w łeb całą siłą ramienia wspartą energią obrotu tułowia. Najpierw kolce wbijają się w skórę na skroni, potem z wyraźnie słyszalnym chrupnięciem beczka miażdży kość. Celowałeś w skroń, ale trafiłeś w kość jarzmową, jesteś bardziej power niż contact hitterem, słabsza skuteczność, ale więcej home runów.
Oko pozbawione oparcia kości wyślizguje się z oczodołu, zwisa groteskowo nad policzkiem, trzyma się na nerwie.
Powinien upaść, ale nie, jest w szoku, stoi tylko, dygocąc. Chwytasz więc to oko w dłoń, tak że nerw wzrokowy ściśnięty jest między palcami wskazującym i środkowym i szarpiesz do siebie, nerw zrywa się z dźwiękiem jak w komiksowym dymku, PLOP! Masz teraz ważną decyzję do podjęcia, możesz rzucić oko na podłogę i zgnieść bosą stopą, śliskie i wilgotne jak ogórek małosolny na który nadepnąłeś kiedyś w kuchni, albo wsadzić je sobie do ust, zmiażdżyć zębami, poczuć smak ciała szklistego, połknąć. Wyobrażasz sobie, że ma kwaśny smak, jak ten ogórek.
Ale oczywiście tego nie robisz.
Zwlekasz się z łóżka, zamykasz okno.
Jednak robisz chemiczny koktajl. Pijesz szybko, bo smak jest ohydny, a już ci zaczyna być niedobrze. Migrena na dobre przejęła prawą stronę czaszki, pulsuje na przemian tępo, albo wbija się w mózg ostrymi ukłuciami.
Centrum bólu jest teraz w skroni. Skroń to jeszcze płytko, rozważasz użycie wiertarki, masz Boscha takiego niebieskiego, bo powiedzieli ci, że niebieski u Boscha to profesjonalny sprzęt, więc kupiłeś, chociaż nie cierpisz majsterkować. Ale teraz chcesz ją wyjąć, założyć wiertło, myślisz przez chwilę jakie będzie dobre, chyba do drewna, ono ma taki czubek, który utrudnia ześlizgiwanie się, w końcu będziesz wiercić sobie w głowie, nie chcesz żeby coś się ześlizgnęło. Może uda się przewiercić dokładnie to miejsce i ból wypłynie razem z krwią i płynem mózgowo-rdzeniowym. Podobno mózg nie jest unerwiony, nie czuje bólu, ale ten kto tak mówi chyba nigdy nie miał migreny.
Trzęsiesz się pod kołdrą, chociaż jest ci gorąco. Ale gorąco jest lepsze niż światło i dźwięki, mniej boli.
Przychodzi ona. Wsuwa się pod kołdrę, przytula, głaszcze. Pyta, jak się czujesz, zrobić ci okład. Nie odpowiadasz, bo słyszysz tylko jak pod dłonią szurają ostrzyżone na milimetr włosy, ostrzygłeś bo robi ci się przetarcie na czubku głowy, ale udajesz że to trendy, tak samo jak zapuszczasz brodę, żeby ukryć słaby podbródek, albo liczysz setki pompek, żeby ratować resztki młodości, móc patrzeć w lustro.
Ten dźwięk jest jakby ktoś wbijał ci rozżarzone gwoździe prosto w mózg, ale nic nie mówisz, bo nie chcesz jej urazić, ona cię kocha i ty też ją przecież kochasz, tylko jest ciężko teraz, w tym momencie właśnie, miłość wyrazić, więc wyrażasz znosząc to bez słowa. Do nozdrzy dochodzi zapach lakieru do paznokci, właśnie sobie pomalowała i tego jest już za dużo. Wygrzebujesz się spod kołdry chwiejnym krokiem wbijasz do kibla i opróżniasz żołądek ze wszystkiego. Masz tylko nadzieję, że tabletki zdążyły się strawić.
Siedzisz oparty o pralkę, też Boscha, myślisz bez sensu, trzeba umyć zęby, kwas żołądkowy niszczy szkliwo, ale nie masz siły wstać.
Zresztą nie, to nie tak, że nie masz siły, przez ten kryzys wieku średniego i te wszystkie pompki jesteś w lepszej formie, niż byłeś kiedykolwiek od wyjścia z wojska dwadzieścia pięć lat temu, więc siłę masz, ale nie możesz jej uaktywnić, globus nie pozwala.
Przytulasz głowę do chłodnego metalu pralki, mija chwila i czujesz, że ten paw jednak trochę pomógł, możesz się podnieść. Myjesz zęby, wracasz do łóżka, opierając się o ściany jak starzec. Znowu zagrzebujesz się pod kołdrą i w końcu zasypiasz.