niedziela, 7 lipca 2013

Być szarlatanem

Portraitiste Extraordinaire
Miało być o internetach, ale postanowiłem nie psuć sobie humoru przy niedzieli, więc będzie o prawdzie.
Do napisania tego tekstu skłonił mnie ten artykuł, z portalu kadratowo. Zakontujcie sobie wnioski autorki, wrócimy do tego za moment. (UWAGA: ten link prowadzi obecnie donikąd, ponieważ artykuł zniknął. W wielkim skrócie, autorka podzieliła portret na dwie kategorie - psychologiczny i portalowy. Portret psychologiczny objawia wielką prawdę o portretowanym, sięga do głębin duszy. Portret portalowy to paździerz i dno, pusta estetyka oraz strata czasu).

Otóż dawno, dawno temu1 po świecie krążyły wozy, z których rozmaici doktorzy i profesorzy wątpliwej reputacji sprzedawali miejscowym kmiotkom cudowne środki na wszystko. Na porost włosów, na ból zębów, na libido i w ogóle na wszystkie możliwe plagi i nieszczęścia. Najbardziej znamy to z westernów, ale tradycja wędrownych cudotwórców jest stara jak świat. Zawsze znalazł się ktoś, kto chciał sprzedać sen. I zawsze znalazł się nabywca.
I teraz na scenę wchodzi portrecista2.
Otóż czytając ostatnio nostalgicznie "Awantury Kosmiczne" Niziurskiego3 trafiłem na moment, w którym bohater próbuje przekonać Opat Matyldę (fotografkę, amatorkę, dzisiaj byśmy powiedzieli stritowca, do której czuje pociąg) do wykonania serii zdjęć woźnemu Bamboszowi:
"(...)Ludzie nie lubią prawdy o sobie. Widziałaś, jak się stroją, zanim pójdą do fotografa, chcą wyglądać nie tak jak z w y c z a j n i e wyglądają, ale lepiej. I mają pretensje do fotografa, gdy 'źle' wychodzą na zdjęciach i nie mają pięknych gębul, jak sobie wyobrazili. Wielu ludzi prawda okropnie drażni. Wolą piękną baśń o sobie. Ulizaną i wyretuszowaną jak zdjęcia ślubne(...)"
Teraz wróćmy do tekstu który zalinkowałem na początku. O ile jest on sam w sobie w zasadzie prostym paszkwilem4 na fotografów określonych pogardliwie "portalowymi", to autorka popełnia dość poważny błąd. Stawia portrecistę przed portretowanym. Jest oczywiście mnogość przeogromna portretów, w których postać pełni jedynie rolę symbolu, przenosi ideę, wyraża jakieś wewnętrzne "fuj" i ukryte "psie"5 autora, jednak podstawową funkcją portretu jest pokazać portretowanego6. Portret jest o człowieku. Człowiek przychodząc do portrecisty liczy na to, że nie będzie wyszydzony, ośmieszony i sponiewierany. Nawet karykaturzyści pracując na zlecenie dbają, by nie przeciągnąć struny. Portretowany mówi "ten profil mam słabszy", albo "w tej pozie robi mi się drugi podbródek", albo inne takie. Jest zainteresowany prawdą w pewnym jej sensie, w końcu przychodzi do fotografa, a nie malarza-pochlebcy, ale nie tą zupełnie prawdziwą, tylko tą bardziej łagodną. Tą "dobrą" prawdą, bez podwójnego podbródka i złego profilu. Dlatego się ubiera, maluje, fryzuje. Ale czy przez to staje się nieprawdziwy i nieistniejący? Czy portret kobiety, zrobiony znienacka o poranku na drugi dzień po imprezie z okazji pięćdziesiątych urodzin będzie "lepszy" od portretu wykonanego w studio z mejkapem, fryzurą i feerią świateł? Bo koniecznie trzeba tej pani pokazać błędy pana boga? Bo ludziom trzeba odbierać złudzenia w imię "prawdy"?
Bardzo fajną anegdotę odnalazłem w biografii Nasierowskiej (z pamięci będę cytował, więc mogę coś pomieszać, ale idea jest słuszna):
Pewien książę zapragnął wysłać wybrance swój portret. Pech jednak chciał, że książę, choć wielki duchem, był niski. Do tego miał jedną nogę krótszą i bielmo na oku. Postanowił więc, że portrecista który pokaże go prawdziwego, ale tak żeby był przystojny, otrzyma sowitą nagrodę.  A ci, którym się nie uda stracą życie. Minął czas, głowy się posypały, aż w końcu znalazł się śmiałek, któremu się powiodło. Postanowił sportretować księcia na polowaniu. Konno, więc krótsza noga i mikry wzrost
stały się niezauważalne a do tego mężczyzna na koniu jest wiadomo bardziej męski7. I w trakcie mierzenia z kuszy, więc felerne oko przymknięte.
I co? Taki portret jest zły, bo nieprawdziwy? Sam pogląd zresztą, że portret powinien być "prawdziwy" jest rozczulająco naiwny. Nie da się całej prawdy o człowieku pokazać na zdjęciu. W najlepszym razie można przekazać pewne idee - gdy robimy zdjęcie komuś znanemu, można wydobyć schematy, jak choćby w portrecie Jeana Cocteau autorstwa Halsmana, umieszczonym w zalinkowanym przeze mnie na początku artykule. Spróbujcie zapomnieć o tym, że to Cocteau i postarajcie się dojść do jakiejś "prawdy" na podstawie samego zdjęcia. Trudne, co? Można się starać, można jakieś przebłyski pokazać, emocji obraz przefiltrowany przez to co portrecista ma w głowie, ale "prawda"? O'rly? Dopiero kiedy połączymy obraz z naszą wiedzą o tym kto na nim widnieje, odpowiednie zapadki zaskakują i jest ten moment "aha, faktycznie, cały on". Ale nawet wtedy nie jest to "cały on" tylko obraz "onego" który mamy już wyrobiony, nasze wyobrażenie, które dopasowujemy sobie do zdjęcia.
Zaś rolą ekstraordynaryjnego portrecisty jest podać człowiekowi sen o nim samym. I nie należy się doszukiwać w tym złych rzeczy. Sny są ważne. A świat jest wielki, jest w nim miejsce i dla portrecisty-psychologa i dla portrecisty-szarlatana. A poza tym, taki ekstraordynaryjny ma jednak pewną reputację do obrony, prawda?

PS. Na zdjęciu mikstura wg. własnej receptury, którą podaję modelkom przed sesją. Podobno obrzydliwie smakuje, ale nie wiem, jako piękny z natury nie muszę jej spożywać gdy robię sobie zdjęcia.

1) chociaż nie aż tak znowu dawno, wikipedia podaje, że ostatni tego typu show zakończył działalność w 1972 roku
2) ekstraordynaryjny, a jakże.
3) czytajcie Niziurskiego, jest jednym z najlepszych pisarzy powieści młodzieżowych, poważnie. I wciąż się czyta, mimo że szkoły inne
4)  jest wiele powodów dla których pisze się paszkwile, głównie osobistych. Freud miałby używanie tutaj zapewne.
5) jeśli nie wiecie o co chodzi: YouTube 
6) patrz to co najważniejsze.
7) znowu Freud